Którą z nas chcesz kochać, którą z
nas... .
Krzyk wypełnia
pogrążoną w ciemności sypialnię. Ciężki
oddech miesza się z odgłosem gwałtownie odrzucanego
materiału pościeli. Kurwa mać- soczyste, niecenzuralne przekleństwo, przenika
ciszę która spowija pokój. Znów te oczy- barwy bursztynu, czekolady, koniaku.
Tylko jedna osoba którą znam ma takie oczy. To te oczy- Jej oczy prześladują
mnie w kolejnych sennych wizjach.
Wizjach tak rozmaitych. Czułych, erotycznych, namiętnych. Mógłbym przysiąc, że nawet w tym momencie
wyczuwa towarzyszącym im zapach namiętności i pożądania. Z początku niewinne
intrygujące, z czasem doprowadzające do obłędu, głodu, pożądania. Zwykłe
muśnięcia ust, zastąpione namiętnymi, wyrafinowani pieszczotami. Nie możliwe, by usta, które z taką
starannością pieściły jego wargi, by dłonie które najmniejszym muśnięciem
wprawiały go w największą ekstazę, by oczy, które na niego patrzyły, a swą
intensywnością sięgały najgłębszych zakamarków jego serca należały właśnie do Niej
. Nie! Życie nie może tak okrutnie z niego kpić. Miłość. Miał znaleźć- tą
jedyną wyśnioną, wymarzoną. Czym jest człowiek bez miłości? To tylko pusta
skorupa, która egzystuje, jednak nie żyje w pełni. Dlaczego los zamierza go
skazać właśnie na egzystencje kiedy on tak bardzo chce żyć .
To
zdecydowanie jeden z najpiękniejszych dni w posiadłości przy ulicy Stalowych
Magnolii dwadzieścia pięć od dawien
dawna. Aby tak było musiał zaistnieć jeden podstawowy warunek. Śmiech- szczery,
radosny, bezpretensjonalny. Radość w śmiechu dziecka. Taki dźwięk docierał do
uszu wtulonej w siebie pary. Nikt nawet nie podejrzewał, co jest celem ich
obserwacji i prowadzonej szeptem rozmowy.
- Lil, to już czas. Czas
pozwolić im dorosnąć. Muszą popełniać błędy, ale i muszą uczyć się ponosić
konsekwencje swoich decyzji.
- Marcos, oni są
jeszcze tacy młodzi.
- Kochanie, wiesz, że
to tak nie działa. Pamiętaj co oni zrobili, co dalej robią. Diego to nadal Król
Artur broniący poszkodowanych- prawy do szpiku kości, Leon usiłuje być współczesnym
Casanovą, a Viola uparła się, by być księżniczką z wierzy dla Federico. Oni
muszą dorosnąć.
-Tak mało czasu
spędziliśmy z Milenką, nie będziesz tęsknił.
-Będę, ale wiem, że
wrócę. A nasz wyjazd nie zmieni miłości
jaką ich darzę. Nigdy.
-Powiedz choć, że
dobrze robimy. Zapewnij mnie.
-Kochasz mnie?
-Marcos, co to za
pytanie?
-Kochasz Lil?
- Tak, kocham.
-Ufasz mi?
-Tak, ufam, przecież
wiesz, że tak.
-Więc rozumiesz, że
musimy odejść. Pozwolimy im dorosnąć.
-Jesteś taki pewien.
-Bo wiem, że wrócę. Bo
kocham ich całym sobą.
-Marcos, jak udało ci
się sprowadzić Diego do domu.
- Lili, to nie jest
ważne. Najważniejsze, że on i Milenka są tam gdzie powinni być. Ten dom, to ich
miejsce.
-Nie powiesz mi?
-Myślę, że nasz syn sam
Ci to powie. Kiedyś… Teraz jeszcze nie jest gotów, a nawet sam nie zdaje sobie
sprawy…
Cholera
jasna. Nic innego nie przychodzi mi w tym momencie do głowy. Violetta ogarnij
się! Nie ! Violetta, nie mów sama do siebie, to oznaka szaleństwa. Druga w
nocy, a ja ciskam się od ściany do ściany. Tłukę się jak dusza po czyśćcu.
Przecież ten dzień zapowiadał się naprawdę miło. Od chwili w której uchyliłam
powieki miało być miło i sielankowo, więc co się wydarzyło. Chyba coś mi
umknęło. Violetta! Opamiętaj się! Musisz z kimś porozmawiać. Nie duś tego w
sobie. Tak! Violetta, gadasz sama z sobą. No, ale na ten moment w pokoju prócz
ciebie nie ma nikogo inteligentnego. Wszystko wina tego cholernego żółwia,
który dziś spędza noc w pokoju Milenki.
Cholerny gad, nigdy go nie ma, kiedy jest potrzebny. Dobrze! Violetta,
nie płacz nad rozlanym mlekiem, weź
jakieś tępe narzędzie do ręki i zamorduj kogoś- ulży ci. Wróć do momentu kiedy zadzwonił budzik, a
ty wstałaś. Nic szczególnego. Żadnych planów na ten dzień. Nic prócz pracy na
etacie niańki Mili. Diego- praca, Leon- Bóg raczy wiedzieć gdzie, Fede- poza
granicami Hiszpanii; w trakcie drogi powrotnej. Do rzeczy. Krok po kroku. Poranek- słoneczny,
ciepły. Odliczałam czas do powrotu Fede. Marzyłam tylko o tym by móc spędzić godziny
w zaciszu mojego pokoju- wtulona w jego silne ramiona, by móc ponownie poczuć zapach jakże znajomego
ciała, by smakować jego czułe pocałunki, delektować się słodyczą oddechu , owiewającego moją skórę.
Jednym słowem miałam ochotę pomigdalić się z moim facetem. Standard w porannym postępowaniu- prysznic, wybieranie ubrania,
czesanie, makijaż. Dalej batalia z małym tornadem zwanym Milena. Wojna o
wstanie z łóżka; kompanie się, które dla małej kruszyny jest wielkim dramatem,
godzinne zastanawianie się jaka sukienka będzie odpowiednia dla małej księżniczki(
to wszystko wina Diego, który przy pomocy cioci i Olgi rozpuścił ją do granic
możliwości), śniadanie, czytanie książeczek, oglądanie bajek. Na tym etapie
nadal nic nie zapowiadało katastrofy. Pierwsze znamiona wielkiej tragedii w
trzech aktach zaczęły pojawiać się z chwilą przybycia do domu Leona, który był
w iście imprezowym nastroju. Dosłownie nosiło go. Niby wrócił ze spotkania z
Fran, ale był dziwnie rozdrażniony i rozkojarzony. Jak zwykle udawał, że nie dostrzega Milenki,
która na przekór wszystkiemu i wszystkim garnęła się do „wujka” ilekroć ten
pojawił się na jej horyzoncie. Stosunek Leona do małej to temat tabu. Choć
trudno pojąć jak można być takim dupkiem. Jego dziecko, cudowna mała
dziewczynka biega po jego domu, radośnie się śmieje, rozrabia, psoci, wypełnia
sobą życie każdego z domowników, a on pozostaje nieczuły. Jaki z niego
człowiek, jaki mężczyzna, który pozwala by jego dziecko nazywało ojcem kogoś
innego. Złość na chłopaka powoli wypełnia każdą komórkę mego ciała. Jak tak
można. Do tego dochodzi wściekłość na całe otoczenie, bo to w końcu my
warunkujemy jego zachowanie. Nikt z nas nie ma odwagi powiedzieć DOŚĆ. Moje
rozmyślania przerwało pojawienie się Diego. Chłopak, a tak właściwie już
mężczyzna na nowo układa sobie życie w rodzinie, teraz nie jest tylko on, ale i
jego córeczka, która owinęła sobie go wokół małego paluszka. Patrząc na nich
zastanawiam się czy taki właśnie będzie ojciec moich dzieci. Czy w jego oczach
będę widzieć choć część tej miłości, którą widzę w oczach Diego. Zastanawia
mnie, czy to w oczach Federico będę widzieć tę miłość. Poświęcił wszystko dla
Milenki, ale i dla Leona. Czasem próbuję poukładać, jakoś skatalogować te
uczucia, które wyzwala we mnie ta trójka: Diego, Leon i Milenka. Odnoszę
wrażenie, że to co się dzieje, do czego my wszyscy na czele z wujostwem dopuściliśmy,
dzieje się jakby poza mną. Czuję to tak jakbym była świadkiem, widzem na sali
kinowej, biernym obserwatorem, a nie czynnym uczestnikiem wydarzeń. Staram się
robić wszystko by uzyskać stan normalności. Mam wrażenie, że to co robię, to
takie ciche podziękowanie za to, że byli i są moją rodziną.
Jako,
że dzień był słoneczny, wszyscy przenieśliśmy się na taras. Każdy znalazł sobie
zajęcie. Olga udawała, że nie namawia na wspólne wyjście Ramallo, Diego grzebał
coś w komputerze słuchając jednym uchem tyrady Leona, Mili chlapała wodą z
malutkiego baseniku w którym taplała się od dłuższego czasu, ze śmiechem
patrząc na swoje coraz to bardziej pomarszczone paluszki u rączek i nóżek. Ja
zawzięcie wysyłałam wiadomości do Fede, otrzymując w zamian treści, które
sprawiały, że moja twarz była purpurowa i to nie ze względu na panujące tego
dnia gorąco. I tym sposobem nie wiadomo jak, stanęło na tym, że jak tylko Fede
wróci wybierzemy się razem na dyskotekę. Pod pojęciem razem rozumiem ich trzech
i ja. Gdybym miała choć cień podejrzenie czym skończy się ta eskapada, żadna
siła by nie zmusiła mnie do wyjścia.
Popołudnie
minęło niepostrzeżenie na słodkim lenistwie. Mili padła zmęczona w objęciach Diego,
Leon szykował się do wyjścia jak panienka na pierwszą randkę, a ja postanowiłam
zrelaksować się przy mrożonej herbacie i mojej ukochanej książce. Po raz kolejny
wraz z Elizabeth zakochałam się w panu
Darcym. Znów marzyłam o takim uczuciu jakie połączyło bohaterów powieści. Pogrążona
w marzeniach nie zauważyłam osoby, która z wielką intensywnością przyglądała mi
się, stojąc w ledwo uchylonych drzwiach. Dopiero subtelne muśnięcie, które
połaskotało mój policzek, wyrwało mnie z miłosnego letargu. Usta opuściło westchnienie
pełne zaskoczenia, ulgi, ale i pragnienia. Nagle mój nos wypełnił jakże znajomy
zapach, ciało znalazło się w silnych, bezpiecznych ramionach. Usta zatonęły w
słodkiej pieszczocie. Delikatne, czułe, żądające, miękkie. Jego usta. Tak całuje
tylko Fede. Tak jakby ten pocałunek był jedynym, który nas połączy. Pocałunek z
delikatnej pieszczoty, przerodził się w miłosną obietnicę rozkoszy na którą
oboje nie jesteśmy jeszcze gotowi.
-Wróciłeś.
-Tęskniłaś.
Zsynchronizowani
jak wskazówki zegara, zaczęliśmy się śmiać. Jednocześnie przytulając się i
ciesząc swoją bliskością. Trwałam w bezpiecznych ramionach mojego chłopaka,
dręczona jakimś złym przeczuciem, które ugadzało we mnie jak drobinka piasku
pod bosą stopą. Niby zbyt ci nie przeszkadza, ale jest i wprowadza cię w stan
irytacji.
-Słyszałem, że zacieśniamy dziś
więzy rodzinne, na wspólnej imprezie.
-Nawet mi nie mów. Na samą myśl o
kombinacji Leona, Diego i alkoholu w jednym miejscu i czasie ciarki pokrywają
całe moje ciało.
-Wolałbym by twoje ciało pokrywały
ciarki z innego powodu- cały Federico, dwuznaczna wypowiedź,
szelmowski uśmiech i usta obsypujące delikatnymi muśnięciami moją szyję.
W
tamtym momencie nadal nie paliła się żadna czerwona kontrolka. Z pozoru
wszystko było w jak najlepszym porządku. Milenka pod opieką dziadków, Olga z
Ramallo w teatrze na Śnie nocy letniej,
Diego z Leonem wyszykowani, oboje przystojni pewni siebie, ja w ślicznej czarnej
sukience w ramionach ukochanego. Muzyka w klubie osiągała niebotyczne granice wysokości decybeli, powietrze było ciężkie od
zapachu alkoholu, perfum, ciał. Ale nawet to nie mogło mi przeszkodzić w świetnej
zabawie. Czułam na sobie zazdrosne spojrzenia zarówno młodziutkich dziewczyn
jak i dojrzałych kobiet. Z lekceważeniem lustrowały moją osobę, by po chwili
uciec wzrokiem na któregoś z moich towarzyszy. Ich oczy nie wyrażały nic, poza
najczystszym pożądaniem. Czułam się trochę nieswojo. Mnie jednak nadal daleko
jest do tego by wcielać się w postać kobiety fatalnej. Jednak byłabym
kłamczuchą gdybym nie powiedziała, że czułam się wyjątkowo w towarzystwie mojej
obstawy. Kolejne kawałki przetańczone w ramionach „moich” przystojniaków. Patrząc
z boku nie mogłabym się nadziwić, że ze mnie taka lwica parkietu. Widocznie tego
mi było trzeba. Czas na zabawie przelatywał jak woda przez palce. Przez chwilę
byłam sama, tylko muzyka parkiet i ja. Fede zniknął w toalecie, Leoś i Diego
sączyli swoje drinki gdzieś z drugiej strony baru, osłonięci ścianą filaru.
Kołysałam
się delikatnie w takt romantycznej ballady myśląc, nad tym, że mimo wszystko
należę do grona szczęśliwców. Jestem młoda, zdrowa. Mam rodzinę, pasję,
przyjaciół, miłość chłopaka, którego również ja darzę uczuciem. Moją samotnię
pośród tłumu zakłóciło nadejście Leona. Mimo panującego na sali gorąca, moje ciało
spowiło się chłodem. Coś było nie tak. Jego wzrok, ruchy- sama nie wiem, co
wzbudziło mój niepokój. Nagle poczułam się w jego towarzystwie bardzo, ale to
bardzo nieswojo. Zaczęłam się nerwowo rozglądać za Fede tym bardziej, że Diego
też zniknął mi z oczu. Spróbowałam, jakby nigdy nic, rozpocząć rozmowę. Przecież
to Leon. Przy nim absolutnie nic mi nie grozi. Jest jedną z tych osób, za którą poręczyłabym
wszystkim co mam. Nagle jego ramiona oplotły moją talię. Zdążyłam odnotować, że
jego ciało ociera się uwodzicielsko o moje, a usta niebezpiecznie szybko
zbliżają się do moich w geście pocałunku. Zareagowałam instynktownie. Moja ręka
szybko powędrowała w górę. Jego usta zamiast spocząć na moich, napotkały opór
mojej wilgotnej dłoni. Niezrażony tym gestem puścił mnie tak nagle jak objął,
odwrócił się na pięcie i z drwiącym uśmieszkiem zniknął w roztańczonym tłumie. Przez
dłuższą chwilę trwałam w bezruchu, nie rozumiejąc tego, co się właśnie stało. Chłopak,
który jest mi jak brat, chciał mnie pocałować. Po co? Dlaczego? Adrenalina uderzyła
we mnie gigantyczną falą, zalewając jednocześnie uczuciem złości, zmieszania,
zażenowania. Chłodne do tej pory ciało zalała fala gorąca. Ciało pokryła
warstwa potu, a oczy zaczęły mnie podejrzanie piec. Dotknęłam delikatnie ust. Tak
niewiele brakowało. Zaczęłam nerwowo pocierać dłoń na której spoczywały usta Leona.
Czułam na niej ich palący dotyk. Nagle zapragnęłam znaleźć się w mojej
przytulnej łazience i szorować tę dłoń wszystkimi dostępnymi środkami. Coś, co
uznawałam za pewnik, runęło jak domek z kart. Nogi same poniosły mnie w stronę, gdzie przez
chwilę mignęła mi sylwetka Diego. Szłam jak w transie rozpychając tańczący
tłum. Przez moją głowę przelatywały miliony myśli. Ich natłok rozsadzał mi
czaszkę. Co z nim jest nie tak, że potrafi zniszczyć każdą świętość. Nie, dla
niego nie ma żadnej świętości. Co on chciał zrobić, jak mógł? W
ogłuszającym hałasie usłyszałam delikatny szept tuż przy moim uchu.
-Mała co się dzieje?- uniosłam oczy tylko
po to, by zatonąć w czekoladowym spojrzeniu. Ciepło oddechu muskało płatek
mojego ucha, opuszki palców delikatnie pieściły nagą skórę ramienia. Przez sekundę
zaległa wszechobecna cisza. Kiedy ponownie wrócił dźwięk w moim ciele, tkwiłam
zamknięta bardzo szczelnie w ramionach Diego.
-Źle się czuję.
-Znajdę chłopaków i wracamy.
-Tylko Fede, Leon ma inne plany.
-Dobrze.
Parę
minut wcześniej
Siedzimy
przy barze i popijamy kolorowe drinki. Kto by pomyślał, że życie
dziewiętnastolatka może być takie
ekscytujące. Zero zobowiązań i wieczne "carpe diem". Rozszalały tłum
tańczy obok nas, a zapach rozgrzanych ciał unosi się w powietrzu. W tym
momencie czuję się jedyny. Jedyny, wygrany.
Diego
siedzi obok mnie i wpatruje się w swoje piwo oczywiście bezalkoholowe. Minę jak
zwykle ma znudzoną. Nic dziwnego, że nadal żadna dziewczyna nie ma odwagi by do
niego podejść mimo, że wiele z nich z zaciekawieniem spogląda w jego stronę. W
pewnym momencie odzywa się.
-Wcale nie jesteś zainteresowany.
-Co? - pytam bo nie za bardzo go
zrozumiałem.
-Nic, bracie. Nic
- śmieje się z goryczą.
-Ach. O to ci chodzi. Chyba się
umówiliśmy prawda? W końcu zawsze będę twoim młodszym braciszkiem
- uśmiecham się pewnie chcąc obrócić sytuacje w żart.
-Jasne. Dlatego to tobie przypadł
przywilej popełniania błędów?
-Ty za to za każdym razem mnie
uratujesz.
-A kto uratuje mnie?
-Ten zaszczyt zostawiam Violettcie
- zaśmiałem się i spojrzałem w stronę dziewczyny.
Rozpromieniona
kołysała się delikatnie w rytm muzyki niedaleko baru. Wstałem i pewnym krokiem
udałem się w jej stronę. Rzuciłem przelotne spojrzenie za siebie. Dostrzegłem
Diego odprowadzającego mnie wzrokiem. Czując, że mogę wszystko. Podszedłem do
Violetty. Dziewczyna uśmiechnęła się na mój widok.
-Leon, wreszcie się ruszyłeś.
Szkoda zmarnować tak fajny wieczór.
-Racja. Widzę, że ty wykorzystujesz
go w pełni- zaśmiała się.
Dalej tańczyła obok mnie, zachęcając mnie abym
też zaczął. Poczułem nagle przypływ adrenaliny, spojrzałem na nią inaczej.
Jednym ruchem przyciągnąłem do siebie i chciałem wpić się w jej usta.
Dziewczyna jednak odepchnęła mnie. Chwilę pokrzyczała, ale tak naprawdę nic
sobie z tego nie zrobiłem.
Wróciłem
do baru. Mój brat pogrążony był w zażartej dyskusji Federico. Przez chwilę
zastanawiałem się czy przyszli tu bawić się, czy rozmawiać przekrzykując
bębniącą muzykę. Wypiłem jeszcze jednego drinka, rozglądając się dookoła.
Wpadła mi w oko pewna dziewczyna. Ładna, zgrabna, długie włosy. Tańczyła w
tłumie. I to sama. Dopiłem to co zostało w szklance i ruszyłem na parkiet.
Podszedłem do owej nieznajome, która od razu złapała ze mną kontakt. Zaczęliśmy
razem tańczyć, co chwila ocierając się o siebie. Widać było od razu, że nie
jest to osoba pokroju niewinnej Violetty. Muzyka zdawała się być coraz
głośniejsza. Zrobiło mi się gorąco. Nie potrafię określić momentu, w którym ja
i piękna brunetka zaczęliśmy się całować. Nie było w tym krzty uczucia. Po
prostu całowanie; wymiana DNA. Ale za to jaka satysfakcjonująca. Chociaż do
końca sam nie wiedziałem z czego tak się cieszę. Po dłuższej chwili oderwałem
się od niej by zaczerpnąć powietrza, uniosłem wzrok gdzieś ponad jej głowę…
Francesa...
Zatrzymaj
się na czas,
Dobrze
zastanów, zanim coś powiesz
I
z siłą najcięższych dział tym jednym słowem
Cały
nasz świat zetrzesz w pył.
I
dzieli nas już najlitsza ze ścian.