poniedziałek, 25 grudnia 2017

Pochwalę się, a co tam :)

Jakiś czas temu z wielkich nudów i braku weny, napisałam opowiadanie. Tematyka zgoła inna niż na blogu. Cóż … Powstało coś (czytaj opowiadanie), co wysłałam na konkurs "Miniaturka Miesiąca" na stronie Katalogu Granger. Sama nazwa mówi, że przedsięwzięcie związane jest z tematyką potterowską. Bohaterką opowiadania jest Hermiona i Lucjusz Malfoy. Trochę mnie poniosło  ;) Jednak założenia konkursu dawały wiele możliwości. Jak na pierwszą miniaturkę w tej tematyce, mogę się pochwalić nagrodą publiczności. Stwierdziłam, że opublikuję miniaturę i zaprezentuję Wam nagrodę, którą otrzymałam od administratorów Katalogu. Dziękuję za wszelkie głosy, jakie oddaliście na moje opowiadanie, a jednocześnie gratuluję zwycięzcom i pozostałym uczestnikom.






Ocean
Za nami wiele kłamstw
Pomyliłam kilka chwil z całym życiem
Czekałam twoich ust
W krzyku ciszy szeptu słów już nie słyszę
Czemu pamięć dalej ma twój smak
Zapach wciąż ten sam
Czemu na rozstaju naszych warg ocean pragnień

Gdy wszystko co chce niebo dać zamieniam w ogień
Wszystko co chce niebo dać umyka z objęć
Kiedy bliskość nas rani aż tak
Dawno minął już czas na żal

Za nami wiele kłamstw
Czas mi świadkiem
Bóg go dał jestem silny
Czekałem twoich ust
Umierałem już nie raz
Dziś spokojniej
Czemu pamięć dalej ma twój smak
Zapach wciąż ten sam
Czemu na rozstaju naszych warg ocean pragnień

Gdy wszystko co chce niebo dać zamieniam w ogień
Wszystko co chce niebo dać umyka z objęć
Kiedy bliskość nas rani aż tak
Dawno minął już czas na żal

Patrycja Markowska, Artur Gadowski, Ocean.



Biblioteka arystokratycznego dworu przybrała wygląd obskurnego baru w najgorszej dzielnicy Londynu. Gdyby książki mogły płakać, zapewne nastąpiłaby powódź jakiej czarodziejski świat nigdy nie widział. Puste butelki po różnego rodzaju trunkach, przepełniona do granic możliwości popielniczka, puste opakowania po papierosach, odłamki szkła z niegdyś pięknych, kryształowych szklaneczek. A w tym chaosie ON. Mężczyzna na którego widok swojego czasu omdlewały nie tylko czarownice, ale i kobiety mugolskiego pochodzenia. Wysoki, pięknie zbudowany, tajemniczy, a przede wszystkim do szpiku kości arystokratyczny. Tylko, że z wyobrażenia TAMTEGO mężczyzny nic nie pozostało. Na szezlongu, w niedbałej pozycji leżał mężczyzna w poplamionej koszuli. W jednej dłoni trzymał tlący się niedopałek cygara, a drugą niedbale zaciskał na w połowie wypełnionej szklaneczce z bursztynowym płynem. Kim był ów mężczyzna i co spowodowało jego aktualny stan?
Owym mężczyzną był Lucjusz Malfoy, jeden z najpotężniejszych magów współczesnego świata. Jego życie nadawałoby się na  scenariusz najlepszego filmu, które od lat fascynowały Lucjusza. Mimo, że nawet na najcięższych torturach, by się do tego nie przyznał. Jako młodzieniec z bogatej rodziny, myślał, że nie podlega żadnym zasadom, żadnym regułom. Brał od życia to czego zapragnął, nie bacząc na jakiekolwiek konsekwencje. I tak wieku siedemnastu lat został ojcem. Poślubił kobietę, której nie kochał, zmuszony przez rodziców do wzięcia odpowiedzialności za swoje czyny. Jednak nic bardziej mylnego. To wydarzenie nie nauczyło go kompletnie niczego. Później seria nieprzemyślanych decyzji. Przyłączenie się do obłąkanego żądzą władzy nad światem czarodziei i ludzi Lorda Voldemorta, zdrada żony, pobyt w więzieniu, strata majątku, rozwód, ponowne zbudowanie fortuny, oczyszczenie rodowego nazwiska. Tyle wydarzeń w życiu zaledwie jednego człowieka. Iście hollywoodzki scenariusz z Oscarową rolą. Dlaczego więc, ten trzydziestoośmiolatek leży sam, pośrodku biblioteki nie trzeźwiejąc od dwóch tygodni? Odpowiedź jest prosta. Do stanu w którym się obecnie znajduje doprowadziła go miłość, a raczej jej utrata. Tajemnicą dla całego czarodziejskiego świata było, że Lucjusz się zmienił. Więzienie i strata żony spowodowały, że zaczął cenić drobne rzeczy w swoim życiu. Docenił to jakim jest szczęściarzem mając u swego boku syna, który dostarczał mu powodów do dumy i był dowodem, że jednak nie wszystko w swoim życiu spaprał. Z arystokratycznego dupka zadzierającego nos w chmury, wyłonił się człowiek otwarty na otoczenie; filantrop, mecenas sztuki. Do szczęścia brakowało mu tylko jednego. Miłości. A ta zaskoczyła go z ukrycia. Zaatakowała podstępnie, tak, że niczego nieświadomy Lucjusz był zakochany po uszy nawet o tym nie wiedząc. Kto sprowadził na niego ten nędzny los? To był dla Lucjusza największy cios. Jego serce zabiło szybciej dla najlepszej przyjaciółki jego syna. Dobrze zapowiadającej się pisarce, piekielne zdolnej czarownicy- dwudziestoletniej Hermionie G. . Wszelkie znaki na niebie i ziemi świadczyły, że zrobi z siebie ostatniego głupca. Mając na karku czterdziestkę zachciało mu się oglądać za młodą, piękną, zdolną dziewczyną. Właśnie ona stała się największą tajemnicą arystokraty. Jako, że jego syn Draco i Hermiona z niewyjaśnionych przyczyn z wrogów stali się najlepszymi przyjaciółmi, później zdecydowali o podjęciu tych samych studiów, Lucjusz mógł bezkarnie obserwować swoją boginię. Zawsze znajdował jakiś pretekst. Tu odwiedziny u syna, tam zaproszenie na obiad Draco wraz z przyjaciółmi, a czasem jakieś bilety na koncert, czy sztukę teatralną. Wszystko, byleby choć przez chwilę być blisko niej. Niewątpliwie stary głupiec. Zamiast otwarcie powiedzieć pannie o swojej fascynacji, wolał bawić się w podchody. Był świadom jej osoby jak niczego w swoim dotychczasowym życiu. Jego nos wychwytywał jej zapach wśród najbardziej wyszukanych mieszanek. Jego oczy znały każdy milimetr jej skóry, żadna zmarszczka, czy też grymas nie umknęły jego uwadze. Z jej oczu potrafił wyczytać kiedy jest zmęczona, kiedy zła, a kiedy szczęśliwa. Była dla niego jak posąg postawiony na ołtarzu jego prywatnego uwielbienia. Jednak, na co to wszystko, skoro obiekt jego westchnień był zupełnie nieświadom jego fascynacji. Jednak czy aby na pewno?
Początkowo Hermiona nie mogła uwierzyć w subtelne znaki, które do niej docierały. Przecież Draco i ona się przyjaźnią. Wraz z Harrym tworzą świetną paczkę przyjaciół.  Razem wynajęli mieszkanie, wspólnie studiują na uniwersytecie, i tym magicznym i tym mugolskim. Ojciec przyjaciela jest częstym gościem. W końcu łączy go z synem nie tylko relacja ojciec- syn, ale również przyjaźń. Lucjusz jest dla Draco wzorem i dowodem na to, że każdy może się w życiu zmienić i coś osiągnąć. Jest też jedynym rodzicem jako, że matka Dracona zniknęła wraz z uzyskaniem rozwodu, zostawiając lekkomyślnego męża i malutkiego synka. Początkowo nic nie wskazywało na to, że Lucjusz interesuje się nią w inny sposób, niż jako przyjaciółką syna. Jednak jakiś niepokój siedział pod jej skórą i drażnił niczym kamyszek w bucie. Przypadkowe muśnięcia dłoni, przeciągłe spojrzenia, mimowolny dotyk, coraz częstsze rozmowy. Pragnienie by pozostać choć na chwilę w jego towarzystwie z czasem stało się dojmujące. Każda taka chwila była godna zapamiętania, by później po raz kolejny ją odtwarzać i pielęgnować. Oboje coraz bardziej pochłaniało uczucie, które świadomie wypierali ze swojego serca, ale i z umysłu. Dwóch postronnych obserwatorów w postaci Harrego i Draco, postanowiło uhonorować te podchody zakładem- kto pierwszy się złamie. I o dziwo, Draco nie miał nic przeciwko Hermionie jako partnerce swojego ojca. Najważniejsze było dla niego szczęście rodzica, nawet jeśli nosiło ono imię Hermiona.
Podchody trwały, jednak wszystko ma swój kres. Przysłowiową  kroplą, która przelała czarę było przyjęcie, które Lucjusz postanowił wydać  z okazji dwudziestych pierwszych urodzin syna. Podczas tak ważnej uroczystości nie mogło zabraknąć najlepszych przyjaciół, a jednocześnie współlokatorów jubilata. Kiedy ją zobaczył… . Kiedy ją zobaczył, zastygł. Taka młoda, taka ujmująca. Świeża, promienna. Stojąc pośrodku gwaru, pozostawał nieczuły na otoczenie. Pragnął ją dotknąć, poczuć. Zatopić nos w jej miękkich pachnących lokach, obrysować językiem kształt jej ust, owiać oddechem krzywiznę szyi. Zapragnął, by już na zawsze pozostała jego. Najchętniej zamknąłby ją  w złotej szkatule i wyjmował okazjonalnie, jak najcenniejszy skarb. Wiedział jednak, że Hermiona nie jest kobietą, która da się zamknąć w czterech ścianach miłości, choćby nawet największej. Nagle otrzeźwiał, zobaczył jak do miłości jego życia podchodzi jakiś chłystek. Dłonie samoistnie zacisnęły się w pięści. Chciał dobyć różdżki i posłać serię najwymyślniejszych i najbardziej bolesnych klątw jakie przyszły mu na myśl. Nie, ona jest jego i tylko jego. We wzburzeniu nie odnotował, że znalazł się tuż za jej plecami. Czując jego obecność gwałtownie się obróciła, tym samym rozlewając na nich szklankę soku trzymaną w delikatnych dłoniach. Jej twarz pokryła purpura. Jak mogła być tak nieuważna. A on? Dostrzegł świetny pretekst by wyciągnąć ją z gwarnego pomieszczenia. Delikatny uchwyt dłoni, subtelne pociągnięcie. Chwila samotności. Zadziałał zanim pomyślał. Instynktownie. Jego dłoń okalająca jej policzek, jej usta muskające jego chłodne palce. Tęskne spojrzenia, delikatna pieszczota. Słodycz mieszających się oddechów- pocałunek. Delikatne zetknięcie się ust, sondujący dotyk, badawcze pieszczoty. Namiętność, cichy szept, pieszczota, płomień pochłaniający usta. Gwałtowne, namiętne pełne pasji- usta, języki, zęby. Z ust na policzki, oczy, szyję. Przyspieszone oddechy, wszędobylskie ręce, namiętne ocieranie się ciał. Eksplozja uczuć i namiętności.
Początek. Koniec podchodów, koniec tajemnicy. Związek, a raczej jego początek. On- starszy, doświadczony życiowo, bogaty, przystojny, z mroczną przeszłością, ona- młoda, piękna, świeża. Dzieli ich ocean, łączy tylko wąska kładka zwana miłością. Narażona na podmuchy wiatru, padający deszcz, na tysiące przeciwności. Jednak ta najważniejsza tkwi w nich, a raczej w nim. Mimo, że tak bardzo pragnął, nie potrafił docenić tego szczęścia. Targają nim wątpliwości. Czy jest dostatecznie dobry dla niej? Przecież tak wiele stracił w życiu, tyle błędów popełnił. A jeśli ona odejdzie? Co jeśli jej miłość przeminie? Ciągłe wahanie osłabia jej wolę walki. O nią, o niego, o nich. Miało być idylliczne szczęście, a jest szara rzeczywistość. Jednak walczy, po raz kolejny. Dla nich.
Tymczasem On  robi coś co sprawia, że Ona się poddaje. Hermiona odchodzi, a Lucjusz zamyka się w bibliotece z zapasem alkoholu. By uśpić uczucia, zagłuszyć wyrzuty sumienia, nie dopuścić do siebie głosu serca, które krzyczy, że jest głupcem, że ma iść i błagać na kolanach, walczyć o nią. W takim stanie znajduje go Draco. W bibliotece, z zaciągniętymi ciężkimi zasłonami, powietrzem przesiąkniętym alkoholem, papierosami i wonią beznadziei.
-Tato !!!- wołanie wywołuje nieprzytomne spojrzenie, bełkotliwy ton.
- Tato, ocknij się, wypij !!!
Dobrze mieć w rodzinie Mistrza Eliksirów. Eliksir niweluje otępienie alkoholowe, jednak nie leczy kaca moralnego.
-Gdzie Hermiona?
-Odeszła.
-Odeszła, czy ją zachęciłeś do odejścia?
-Odeszła, wybrała waszego przyjaciela Harrego- Zbawcę Świata- stwierdzeniu towarzyszy kpiący śmiech.
-Chyba coś ci się pomyliło.
-Widziałem ich. Obejmowali się zajęci zakupami u jubilera. Kiedy wróciła zapytałem; zaprzeczyła. Powiedziałem jej, że jest taka sama jak Narcyza. Odwróciła się i odeszła.
-Nie dziwię się, myliłeś się, a ona miała już dość twoich wiecznych oskarżeń. Ona cię kocha, tak po prostu. A ty po raz kolejny  nie posłuchałeś serca. Spieprzyłeś wszystko koncernowo.
-Wiem co widziałem.
-Ty widziałeś to, co chciałeś widzieć. Hermiona występowała, jako konsultantka w zakupach. On kupował coś dla mnie.
-Dlaczego mi nie powiedziała?
-Może chciała byś uwierzył w was i jej zaufał. Idź do niej i powiedz, że ją kochasz. Nie oczekuj niczego w zamian, po prostu powiedz, co czujesz.
Rozmowa z synem wstrząsnęła nim. Leżał jeszcze długo i analizował, co usłyszał. Doszedł do tego, że niczym nie różni się trzydziestosiedmioletni Lucjusz od siedemnastoletniego Lucjusza. Pokochał i był kochany. Zmarnował to wszystko, przez zazdrość, obawy, uprzedzenia. Czy można to jeszcze naprawić? Sięgnął dłonią po pudełko leżące w rogu kanapy. Z pietyzmem pogłaskał malutki futerał. Wyjął platynowy krążek by spojrzeć na słowa wygrawerowane w jego wnętrzu Na zawsze.
Przywrócenie swojej dawnej świetności zajęło  mu kilka chwil. W końcu nie od parady władał jedną z najpotężniejszych różdżek.  Wiedział, gdzie niosą go myśli. Był pewien, że tym razem, to faktycznie na zawsze. Tylko, czy nie za późno? 
Kiedy pukał do jej drzwi, cały drżał. Wiedział, że za nimi jest jego szczęście. Kiedy ją zobaczył, zmartwiał. Jej oczy straciły blask, uśmiech nie zdobił przepięknej twarzy. Jednak nadal była jego. Jego dłoń delikatnie pieściła jej policzek, a z jej oczu poleciało kilka łez, które on natychmiast scałował. 
-Kocham cię, tym razem na zawsze…
-Cieszę się, że w końcu to zrozumiałeś…



niedziela, 24 grudnia 2017

Boże Narodzenie 🎄





To właśnie tego wieczoru, gdy wiatr zimnym śniegiem dmucha - w serca złamane i smutne, cicha wstępuje otucha. To właśnie tego wieczoru, od bardzo wielu już wieków, pod dachem tkliwej kolędy, Bóg się rodzi w człowieku. Radosnych i pogodnych Świąt Bożego Narodzenia oraz Nowego Roku... 




życzy Eva.  


czwartek, 23 listopada 2017

Rozdział XXI- Przegrana.

Kochani.
Na początek krótka informacja. Ostatni rozdział został opublikowany w czerwcu. To szmat czasu. Przez tak długi okres wiele się wydarzyło. Historia była już na straconej pozycji, a moja wena i zapał do pisania odeszły w bardzo siną dal. Wtedy był czas, że opowiadałam o blogu i o pisaniu pewnej ważnej dla mnie osobie.  Mówiłam, że to wszystko jest takie głupie, niepotrzebne i beznadziejne. Opowiadałam o wyświetleniach, komentarzach, błędach, które wciąż popełniam. Wtedy usłyszałam, że jeśli to są moje marzenia i jeśli sprawia mi przyjemność to co robię, to nie mogę używać właśnie takich słów jak głupie. Po prostu mam to robić i tyle.  Reszta przyjdzie sama. Niestety mojego rozmówcy już z nami nie ma. Są tylko pozostawione w pamięci jego słowa.
Rozdział PRZEGRANA jest w całości poświęcony przemyśleniom Violetty. W jej życiu, mimo, że ona jeszcze o tym nie wie, niebawem pojawi się miłość. Inna. Trudna. Niezrozumiała. Nadal chcę by moja książka, bo tak chyba mogę nazwać to, co się dzieje na blogu była emocjonalna. Sentymentalna, może trochę przegadana, ale taka moja. Tak naprawdę każde słowo obrazuje mnie. Rozdział powstał już jakiś czas temu. Niestety inny niż ten, który czytać będziecie za chwilę. Ciągle coś mi nie pasowało, było nie tak.  Tamten pozostanie tylko w moich folderach. Chodziłam, myślałam i powstało.  Mam nadzieję, że  znajdzie się  jedna osoba, której przeczytanie tego sprawi choć trochę radości i przyjemności. Inspiracje tego rozdziału to Kalejdoskop szczęścia w wykonaniu Andrzeja Piasecznego i wiersz Nowa teoria poznania Wojciecha Jarosława Pawłowskiego. 
Ewa. 










Słodki pocałunek, smak malin, smak słońca. Wiem, że to zabronione. Niemoralne. Złe. Ale czy to powstrzymuje mnie przed tym, by marzyć i śnić. Nie. Nic nie jest wstanie powstrzymać mnie przed kosztowaniem jej ust. Spijaniem smaku jej skóry. Czuję jej emocje. Jej ciało drży  targane uczuciem. Ba, ono drży z podniecenia. To ja jestem mężczyzną, który sprawia, że ona znajduje się w takim stanie. Moje usta smakują każdy zakamarek jej ciała. Pocałunki pieszczą szyję. Język wyznacza trasę między zagłębieniem obojczyka, a karminowym zwieńczeniem jej cudownych piersi. Opuszki gładzą każdą krzywiznę  ciała, tak doskonałego dla mnie. Dłonie wyznaczają coraz to nowe tory dla naszej namiętności. Pod powiekami mam obraz jej twarzy naznaczonej przyjemnością. Twarzy wykłutej w kamieniu ekstazy. Zarumieniony policzek zdobi pojedyncza łza, przypominająca w świetle świec błyszczący kryształ. Zbieram ją swoimi ustami. Spijam z niej pojedyncze dowody szczęścia. Moje ciało tak doskonale pasuje do niej. Stapiam się z nią tak ściśle, tak doskonale… .




Krok. Stopień. Krok. Stopień. Byle do celu. Dwa kroki i dwa schodki zamykają mnie w nowym świecie. Świecie który tworzę za gładką szybą. Moją nową pasją stało się podróżowanie po Madrycie lokalnymi autobusami. Pokonuję te dwa stopnie, by znaleźć najbardziej oddalony fotel, by oprzeć bark o gładką taflę szyby i zatopić się w coraz to nowe obrazy, które obserwuję podczas jazdy. Od świata dzieli mnie tylko parę milimetrów tworzywa, a mam wrażenie, że od tego świata dzieli mnie inny świat. Świat, który raz za razem przewraca moje poukładane na pozór życie kolejny i kolejny raz. Dziś pogoda chyba wyczuwa mój nastrój i dość mocno się z nim solidaryzuje. Od rana niebo spowijają gęste chmury, które raczą nas nieustającą ulewą. Moje myśli to też taki ocean chmur. Kiedy myślę, że już się z tym uporałam przychodzi taki dzień jak dziś i wszystko wraca ze zdwojoną siłą. Stawiam krok na pierwszym stopniu i widzę migające światła i iluminacje dyskoteki, choć to tylko błyskawica zabłąkana na chmurnym niebie. Drugi stopień i słyszę ogłuszający dźwięk muzyki. Wszystko we mnie dudni; choć to tylko grzmot towarzyszący błyskawicy. Jakie to wszystko popaprane. Zaczynam wierzyć, że to ja jestem popaprana. Z impetem opadam na twardy fotel. Z moich włosów spływają pojedyncze krople wody, a ciałem wstrząsa niekontrolowany dreszcz. Azyl. Tych kilka minut, spędzonych na przystanku wszystko mi przypomniały. Każdy podmuch wiatru pachniał jego oddechem, owiewając moją skórę, każdy rozbłysk świateł samochodów, czy też zmiana sygnalizacji, były jego oczami, które błyszczą chwilową niepoczytalnością. Tak. Znów to samo. Po raz kolejny nic nie będzie takie samo. Moje zmęczone oczy śledzą panoramę przemijającą za szybą, a oddech tworzy nieregularne wysepki na szybie, utrudniając moje ulubione zajęcie jakim stało się podziwianie ulic Madrytu. Nerwowym ruchem nadgarstka przecieram powierzchnie zacierając niechcianą parę. Boże, dlaczego tym samym gestem nie mogę zetrzeć problemów z mojego życia. Przecież na takie dylematy wciąż jestem za młoda. Uporczywie szukam odpowiedzi po drugiej stronie lustra, jednak jej tam nie ma. Są tylko krople, które bezwolnie rzeźbią coraz to nowe korytarze w gładkiej powierzchni, by po chwili zakończyć swój bieg rozbite na milion kryształków. Najpierw były godziny, później dni. Dni, które zmieniły się w tygodnie. Minęły miesiące. Setki sytuacji, a ja tkwię wciąż w przestrzeni zwanej dalej Leonem. Leon to synonim zburzenia, destrukcji. Nie potrafię zrozumieć, co z nim jest nie tak. Mieć wszystko i wszystko tracić, chyba tylko to mogę o nim ostatnio powiedzieć.
Parę godzin po niezręcznej sytuacji, którą mi zafundował, miało miejsce kolejne wydarzenie. Kolejna rewolucja. Czy naprawdę w moim życiu nic nie może być ewolucją , spokojną, bezbolesną zmianą. Chyba mój los zapisany jest  takimi efektownymi i spektakularnymi wybuchami. Parę godzin po występie Leona czekała na mnie informacja z serii zaskakujących. Mianowicie wydarzyło się coś, co spowodowało wyjazd wujostwa na czas nieokreślony. Wyjazd nie byle jaki bo z Hiszpanii do Argentyny. Cała nasza „rodzinka” po raz kolejny została przeorganizowana. Wujek wyjaśniając wszystko powiedział coś, co odebrałam jak rozkaz, ale i radę- to okazja by dorosnąć. Tak, niewątpliwie, każdy z nas miał przestrzeń by dorosnąć. Tyczy się to nawet dwóch dorosłych opiekunów, mianowicie Olgi i Ramallo. Tak ta dwójka z nami została, by mieć pieczą nad domem i kancelarią wujka. Jednak nawet oni mają do pokonania swoją własną drogę. Mimo ich doświadczenia życiem,  droga, którą muszą przebyć jest równie wyboista jak nasza. Mam nadzieję, że Olga w końcu odnajdzie ścieżkę do serca Ramallo, a ten porzuci swą dumę i otworzy się na miłość, na którą niewątpliwie zasługuje. Zresztą, mam nadzieję, że pomogę Oldze pokruszyć te betonowe okopy.  Matko, mam takie plany, a sama nie potrafię sobie poradzić z uczuciami. Jakby mało było mi problemów. Cały ostatni czas to jak jeden wielki problem. Wyjazd wujostwa zdjął ochronną barierę. Zaczęło się dorosłe, odpowiedzialne życie. Sama zaczęłam się troszczyć o wszystko. Szkoła, dodatkowe lekcje, praca, w postaci mniejszych i większych ról w kolejnych bajkach, czy serialach.  Ciągłe ćwiczenie roli. Niby jest Olga by pomagać, ale doszłam do wniosku, że to moja odpowiedzialność, moje życie. Dorosłe życie. Dodatkowo opieka nad Milenką, by choć trochę odciążyć Olgę w obowiązkach. Mała to niespożyty wulkan energii i pomysłów. Wszędzie jej pełno. Przebywając z nią trzeba mieć oczy wkoło głowy. Milion pomysłów na minutę sprawia, że zrozumiałam, co oznacza powiedzenie, że nie można kogoś upilnować bo jest jak  worek pcheł. Ona właśnie taka jest, a tylko Diego ma patent na uspokojenie małego diabełka.  A  u niego krucho z czasem, bo robi wszystko by uruchomić własną firmę. Nic tylko szara rzeczywistość  dorastania. Procesu, który boli, ale jest konieczny jak oddech.
Moja dorosłość to również miłość. Miłość, która ma na imię Federico. Tylko, że jego nie ma od tygodni. Jego kariera nabiera tempa, a on pragnie ją rozwijać. Wieczne ćwiczenia, warsztaty, przesłuchania, promocje. Nigdy nie wybaczyłabym sobie gdybym zaczęła go ograniczać. Nigdy. Praca jest jego częścią. To jakie ma do niej podejście i jak ją wykonuje również wpłynęło na to, że go pokochałam. Tylko, w tym wszystkim jest jedno ale… . Tak cholernie mi go brakuje. Jego uśmiechu, optymizmu, ciągłych przekomarzanek, narzekania. Brakuje mi jego ciepła i dotyku. Jego pocałunków i bezpiecznych ramion. Kiedy parę tygodni temu żegnałam go na lotnisku, obiecywałam sobie, że będę dzielna, że się nie rozpłaczę. Jednak moje plany diabli wzięli, gdy przez chwilę w tym tłumie ludzi poczułam dojmującą samotność. Wciąż czułam ciepło jego dłoni, wciąż dochodziły do mnie cicho szeptane obietnice i zapewnienia o miłości i tęsknocie. Jednak mimo tej bliskości czułam jakby coś się kończyło. Jego wyjazd odczułam jako stratę. Nie wiem, czy miał na to wpływ wcześniejszy wyjazd i łzawe pożegnanie z wujostwem, czy po prostu moje głupie serce protestowało przeciw rozłące. Wiem, że czułam jakby odbierano mi coś cennego. Kiedy po raz ostatni tam na tym lotnisku, wśród tłumu całował moje usta, było mi wszystko jedno. Nie wstydziłam się, że zobaczą to obcy ludzie, że być może ktoś zrobi zdjęcie, które ozdobi okładkę jakiegoś młodzieżowego pisma. Nie liczyło się nic i nikt. Tylko ja i on. Włożyłam w tamten pocałunek całą miłość, która kumulowała się w moim sercu. Każda cząstka miłości, która wypełniała moje komórki, skupiała się na jego warach. Całowaliśmy się jak nigdy dotąd. Nie było żadnych barier i granic. Moje dłonie błądziły po jego policzkach, ucząc się kształtu jego twarzy wciąż i w ciąż. Czułam jego ciepło przenikające przez ubrania. Każda nawet najmniejsza cząstka mojego ciała wyrywała się ku niemu. Jego zaborcze ramiona przyciągały mnie coraz bliżej, a usta sprawiały, że moje wargi stanęły w płonieniach.
Te wszystkie obrazy, przeskakują pod moimi przymkniętymi powiekami jak w kalejdoskopie. Tworzą nieokreślone wzory, podobnie jak krople deszczu tworzą skomplikowane kanały na szybie. Nic nie jest proste ani oczywiste. Nic. Zwłaszcza, że jedno wspomnienie z tamtego okresu usilnie staram się zepchnąć w głąb zakamarków duszy. Po raz kolejny przecieram szybę z pary unoszącej się z moich ust. By zapomnieć. By w ogóle  móc zapomnieć. Wilgotną dłoń opieram na rozchylonych ustach tylko po to, by jej dotykiem sprawić, że powróci smak pocałunku Federico. Chcę użyć magicznej różdżki by wspomnienie tej namiętności na zawsze przysłoniło inne. Jedna namiętność aby zastąpić inną. Jednak tak się nie da. To nie takie proste. Ani gest mojej dłoni, ani wielka chęć nie wymazuje innych wspomnień. Tego obrazu nie potrafię wyprzeć ani z serca, ani z rozumu. Nawet wielkie pokłady miłości do Federico nie chcą działać jak kurtyna. Po raz kolejny podczas tej podróży topię swoje spojrzenie w smolistych chmurach. W obłokach dostrzegam twarz tak inną od twarzy mojego chłopaka. Piękne oczy, poczochrane włosy, nagi tors. Bardzo podobna powierzchnia, lustro odbijająca wizerunek, obłoczki pary z niedawno branego prysznica. Jego pozostałości na włosach i nagim torsie w postaci pojedynczy kropel wody. Czarne dresowe, spodnie i niedbały ruch nadgarstka oczyszczający gładką taflę z pary. I ja zerkająca nieśmiało zza futryny. Dłonie przeczesujące włosy, kolejne spojrzenie w lustro. Pianka do golenia powolnym gestem rozprowadzana po policzkach i szyi. Powolne unoszenie maszynki do golenia. Flegmatyczne ruchy jakby podczas jakiegoś typowo męskiego rytuału. Maszynka sunąca po krzywiźnie policzków. Miarowe wyłanianie się obrazu jego twarzy spod warstwy pianki. Skupienie w jego oczach, tych pięknych, w odcieniu gorzkiej czekolady. Nie potrafiłam w tamtym momencie oderwać wzroku. Magnetyzm tej chwili nie pozwolił mojemu ciału drgnąć choć na milimetr. Moją uwagę pochłaniała ta dłoń, która swobodnie trzymała maszynkę, by później szybkim ruchem zmyć resztki pianki, osuszyć policzki. Moje zmysły wypełnia zapach wody kolońskiej. Jego zapach. Nutka kawy zmieszana z drzewem sandałowym. Na siłę chciałam przywołać smak ust Federico, tylko po to, by zepchnąć w podświadomość ten zapach. By stłumić reakcje mojego ciała. Usunąć ciarki ze skóry, wyciszyć przyspieszony oddech, zetrzeć krople potu perlące się nad górną wargą. Pragnienie by ktoś, lub coś rozwiązał ten niewyobrażalny supeł tworzący się w dole mojego brzucha. Pragnienie by te dłonie, które wodziły po jego policzkach, z taką samą subtelnością wodziły po mojej skórze. Pożądanie przeszywało każdy zakamarek mojego jestestwa.  Na jedną chwile zniknął Leon i jego cwaniactwa, ale zniknęła również miłość do Federico. Na tę jedną chwilę całym światem stał się chłopak… .  Nie, nie chłopak, młody mężczyzna, który kiedyś był całym moim światem, a teraz jest całym światem dla ślicznej , małej dziewczynki o niebieskich oczkach.
Violetta, jakbyś miała mało problemów.  






Będę poznawał twe ciało
dotykiem myśli
delikatniejszym niż
szorstkie muśnięcie palców
będę poznawał cię
centymetr po centymetrze
uczucia i pożądania
dokładniej
niż robią to dłonie
niezgrabne i lepkie
będę poznawał cię długo
aż wymyślona
będziesz rzeczywistą

sobota, 23 września 2017

Niech mówią, że to nie jest miłość cz.1




Od dobrych paru chwil analizuję rozmowę, która miała miejsce w kuchni, dosłownie przed paroma minutami.  Zaskoczony słowami żony ukryłam się w moim królestwie- mój gabinet to właśnie moje królestwo. Przytulny choć  przestronny; ciepły  aczkolwiek prosty w wystroju. Tylko mój. Usadowiłem się na fotelu tuż przed kominkiem, by móc spoglądać na wesoło strzelające iskry. Na zewnątrz typowo jesienna pogoda. Deszcz pada już od paru godzin, a wiatr niespokojnie porusza gałęziami drzew rosnących w ogrodzie. Dźwięk kropel uderzających o parapet sprawia, że dopada mnie  nostalgia i  nastrój zadumy.  Ciepło bijące od ognia powoduje, że policzki delikatnie zaczynają mnie piec. Może to nie ciepło bijące od kominka, a sprawka wybornego koniaku, który sączę z kryształowego kieliszka. Cóż nie spodziewałam się słów- Tych słów z ust mojej małżonki.  Kiedyś na ich dźwięk zareagowałbym bardziej emocjonalnie, a teraz stateczny trzydziestosześciolatek uświadamiam sobie jakim byłem głupcem. Czekałem na te słowa tyle lat. Szesnaście długich lat. Wciąż czekałem by usłyszeć coś, co było tak oczywiste, co miałem przed nosem, a czego nie potrafiłem dostrzec. Przez ten cały czas w zakamarkach mego serca czaiła się złość i gniew. Na nią, na niego, na siebie. Choć nigdy nie dała mi najmniejszego powodu do tego bym wątpił. Zawsze myślałem, że jestem gorszy od niego. Zawsze ten drugi. Ten drugi, który się z nią całował, ten drugi który się z nią kochał, ten drugi któremu urodziła dziecko. Ciągle na dalszym planie. Dopiero to jedno zdanie, które padło z jej ust przed jakimiś trzydziestoma  minutami, uświadomiło mi jak bardzo byłem wobec niej niesprawiedliwy. Dostrzegłem, że ta zadra tkwiła w moim sercu niczym kolec w łodyżce róży przez te wszystkie lata. Prawda jest taka, że dla niej zawsze byłem na  pierwszym miejscu.  
Dziś piątek. Wszelkie kwestie sporne w rodzinie rozstrzyga moja żona. Taka tradycja- ja we wtorki, czwartki, ona w środy, piątki i poniedziałki. Dziś zatarg między naszymi pociechami uratował mnie do rozmowy na którą czekałem tak długo, a gdy już miała dojść do skutku dziękowałem Bogu za tę niesforną  trójkę. Szesnastoletnia Bell, dwunastoletni Sebastian i siedmioletni Matteo. Tylko trzy szkodniki, a jak stado szarańczy. Kocham ich jeszcze mocniej za to, że wybawili mnie z opresji, choć nie wiem czy możliwym jest kochać ich jeszcze bardziej. Zresztą, co oznacza jeszcze bardziej.
 Prawa dłoń gładzi miarowo szklaneczkę z trunkiem, a lewa wygodnie spoczywa na oparciu fotela. Powinienem popracować, ale czuję jakby uszło ze mnie powietrze. Zresztą moja praca jest mało wymagająca. Sam ustalam kiedy się jej poświęcę, a kiedy nie. Po prostu zaległości z dziś, nadrobię jutro. Mój zawód najprościej ujmując kompozytor, tekściarz. Tworzę słowa i muzyka dla innych wykonawców. Czasem spod mego pióra wychodzi hit, czasem niekoniecznie. Dobrze, że w zestawieniu utrzymuje przewagę dziewięć  do dziesięciu na korzyść hitów. Kto by pomyślał, że ze zwykłego nastolatka brzdąkającego na gitarze na ławce w parku wyrośnie światowej klasy kompozytor. Jest to trudne, ale nie niemożliwe. Jednak prawda jest taka, że gdyby nie rodzina nigdy nie zaszedłbym tak daleko. Bez nich, półka nad moim kominkiem nie byłaby ozdobiona dwoma statuetkami Oscara i trzema Grammy. A to wszystko, co mam zawdzięczam im. Koniak, ciepło kominka, odgłos deszczu rozleniwiają  mnie coraz bardziej. Z moich obliczeń wynika, że kryzys zostanie zażegnany nie wcześniej niż za godzinę. Do nastroju chwili brakuje tylko świec, jednak o to zadba moja ukochana, gdy wyczerpana potyczką z dzieciakami przyjdzie usiąść na moich kolanach. Wtuli swoją twarz w mój tors, tradycyjnie moja dłoń powędruje w górę by móc wpleść się w jej  miękkie, pachnące granatem włosy, usta ucałują jej czoło, a ona wyszepta: Skarbie jak pięknie pachniesz. Kocham tę naszą rutynę. Jednak nie zawsze tak było. Odtwarzam  w myślach nasze początki. Siedemnaście lat temu nic nie wskazywało na to, że będziemy małżeństwem, nawet, że będziemy parą. Nikt nie postawiłby złamanego peso na to, a jednak.
 Siedemnaście lat temu przeprowadziłem się z rodzicami z Rzymu do Madrytu. Ojciec, przedstawiciel korpusu dyplomatycznego został skierowany do stolicy Hiszpanii w celu objęcia stanowiska rzecznika prasowego ambasady Włoch. Miałem dziewiętnaście lat, swoje plany, marzenia, przyjaciół. Byłem rozżalony, wściekły na cały świat. Tym bardziej, że prócz normalnej szkoły, musiałem opuścić również szkołę muzyczną do której uczęszczałem kilka lat. Muzyka to moje życie. Akordy, nuty, słowa to pożywienie którym się karmię. To moja pasja i nie zamierzałem z tego rezygnować.
 Pierwszy raz zauważyłam ją właśnie w dzień przyjazdu do Madrytu. Jej sylwetka mignęła mi dosłownie na sekundę, gdy przejeżdżaliśmy samochodem obok jej domu. Stała na ganku roześmiana, w zwiewnej błękitnej sukience. Padał deszcz, a ona tańczyła na trawniku. Ręce wyrzucone wysoko nad głowę, włosy oblepiające policzki, sukienka podkreślająca wszelkie atuty jej smukłego ciała. I ta radość która z niej biła, a którą dostrzegłem nawet z odległości która nas dzieliła.  To była chwila, a ja nie mogłem o niej zapomnieć. Przewijała się w moich myślach, wspomnieniach, sennych marzeniach.  Parę dni  później spotkałem ją po raz pierwszy. Siedziała w parku na ławce zatopiona w lekturze jakiejś książki. Jej twarz wyrażała zafascynowanie, zainteresowanie, zdumienie. Decyzja o tym czy zagadać, czy nie zapadła w kilka sekund. Już po chwili rozmawialiśmy jakbyśmy się znali od lat. Wspólne zainteresowania, pasje; łącznie z muzyką. Przegadaliśmy tak dwie godziny, a mnie zdawało się jakby to były dwie minuty. Spotkania wciąż na tej samej ławce weszły nam w nawyk. W pewnym stopniu to dzięki nim przywykłem do nowego otoczenia, nowych ludzi. Po jakimś czasie zauważyłem dwie rzeczy. Po pierwsze mój stosunek do niej uległ zmianie. Kiedy tylko rozchodziliśmy się do domu, ja już tęskniłam. Na nowo czekałem na kolejny dzień i kolejne spotkanie. Zamykam oczy by przywołać jej twarz, tak jakbym podświadomie chciał przyspieszyć czas. Drugą rzeczą była nagła zmiana w jej zachowaniu. Nie uśmiechała już tak chętnie. Jej oczy straciły blask. Była zamyślona, smutna. Pytałem jej, co się dzieje, jednak uparcie twierdziła, że jest dobrze. Jednak nie było. Tajemnica wyszło na jaw kilka dni później. Spóźniłem się na nasze tradycyjne spotkanie. Kiedy zdyszany dobiegłem do parku już czekała na mnie cała we łzach.  Ciągle płakała. Nie mogłem dowiedzieć się co się stało. Jedyne co mogłem zrobić to mocno ją przytulić. Sekundy zmieniały się w minuty, a ona nadal trwała w moich ramionach.
-Proszę powiedz mi co się stało. Będę mógł ci pomóc, ale musisz mi powiedzieć.
-Nie, już nikt nie może mi pomóc.
-Skarbie co się stało? Coś w szkole?  Pokłóciłaś się z chłopakiem?  Z rodzicami?
Kiedy wspomniałem o jej chłopaku załamała się.
-Ja jestem w ciąży.
Poczułem się jakby ktoś mnie uderzył kijem w głowę. Moja piękna, idealna przyjaciółka. Moja miłość. Będzie mieć dziecko. Zagryzłem zęby żeby jej pogratulować.
 -To chyba się powinnaś cieszyć, a nie płakać.
-Ty nic nie rozumiesz.
-Więc mi wytłumacz.
-Diego wyjechał w trasę. Powiedział, że nie chcę znać ani dziecka, ani mnie. Poza tym uważa, że to i tak nie jego dziecko.
- Słucham?- teraz to już musiałem wstać. Ogarnęła mnie taka wściekłość, że gdybym tylko mógł udusiłbym kolesia gołymi rękami.
- A co na to rodzice?
- Nie chcą mnie znać. Nie powiedziałem im kto jest ojcem mojego dziecka, nie wiedzieli o Diego.
-To nie może tak być ! Jakie masz zamiary, co chcesz zrobić?
-Nie wiem. Rozumiesz, nie mam pojęcia. On miał być tym jedynym, tym wymarzonym. Mieliśmy się zestarzeć razem. Mam osiemnaście lat i jestem w ciąży. Nie pójdę na studia, bo sobie nie poradzę. Jaki ja dom stworzę temu dziecku? Bez ojca, z matką po liceum, bez zawodu, wykształcenia. Boże, jaka ja byłam głupia.
 -Spokojnie coś wymyślimy.
 Umówiliśmy się na spotkanie następnego dnia. Sytuacja dziewczyny nadal nie dawała mi spokoju. Cały mój dotychczasowy zestaw uczuć, którym ją darzyłem legł w gruzach. W drodze do parku minąłem malutki sklepik z biżuterią. Przez chwilę mój wzrok padł na wystawę. Dostrzegłem piękny pierścionek. Ujął mnie swoją prostotą. Zwykły krążek z fioletowym oczkiem w kształcie serca. To było to, czego mi było trzeba. Zadowolony, opuściłam sklep z aksamitnym pudełeczkiem i głową pełną pomysłów. Bez żadnego uprzedzenia, choćby przywitania podszedłem do niej i ukląkłem  przed nią ściskając w dłoni pudełeczko z pierścionkiem.

-Wyjdź za mnie. 



wtorek, 29 sierpnia 2017

Kilka słów dla Diany




Tytuł to tajemnica...
  



Kilka linijek byś wiedziała, że nie zapomniałam ...



Czterdzieste urodziny to odpowiedni czas na przeprowadzenie rachunku sumienia z własnego życia. Bilans zysków i strat. Dwie zapisane kolumny zawierające mnóstwo odnośników. Kobieta wreszcie zaznała chwilę spokoju
po jakże intensywnym dniu. Praca, przyjęcie niespodzianka o którym wcale,
a wcale nie wiedziała. Mnóstwo życzeń, gości i upominków. Tyle, że przez cały dzień nie marzyła o niczym innym, jak o chwili spokoju przed kominkiem.
Z lampką wina i albumem z fotografiami na kolanach.
No i z ukochanym mężczyzną. Piętnaście lat małżeństwa, osiemnaście bycia ze sobą. To szmat czasu. Jednak dla niej, to tylko chwila. Co dzień poznawali się na nowo i co dzień zakochiwali w sobie, za każdym razem jakby bardziej, intensywniej. Ogień wesoło strzelał w kominku, podczas gdy ona z pietyzmem przerzucała karty albumu. Ich roześmiane twarze, splecione ręce, pocałunki. Najważniejsze chwile przemykały pod opuszkami palców, którymi badała fakturę każdego, kolejnego zdjęcia. Na nowo przeżywała ich ślub, narodziny dzieci. Jak co roku odpłynęła w świat marzeń, który nosił jego imię. Dopiero delikatny uścisk na ramieniu przywołał ją do rzeczywistości. Zapach perfum
i rozpalonego ciała, które tak dobrze znała, wypełnił jej zmysły.



sobota, 10 czerwca 2017

Rozdział XX- Ucieczka przed samym sobą






Którą z nas chcesz kochać, którą z nas... .


Krzyk wypełnia pogrążoną  w ciemności sypialnię. Ciężki oddech miesza się  z odgłosem gwałtownie odrzucanego materiału pościeli. Kurwa mać- soczyste, niecenzuralne przekleństwo, przenika ciszę która spowija pokój. Znów te oczy- barwy bursztynu, czekolady, koniaku. Tylko jedna osoba którą znam ma takie oczy. To te oczy- Jej oczy prześladują mnie  w kolejnych sennych wizjach. Wizjach tak rozmaitych. Czułych, erotycznych, namiętnych.  Mógłbym przysiąc, że nawet w tym momencie wyczuwa towarzyszącym im zapach namiętności i pożądania. Z początku niewinne intrygujące, z czasem doprowadzające do obłędu, głodu, pożądania. Zwykłe muśnięcia ust, zastąpione namiętnymi, wyrafinowani pieszczotami.  Nie możliwe, by usta, które z taką starannością pieściły jego wargi, by dłonie które najmniejszym muśnięciem wprawiały go w największą ekstazę, by oczy, które na niego patrzyły, a swą intensywnością sięgały najgłębszych zakamarków jego serca należały właśnie do Niej . Nie! Życie nie może tak okrutnie z niego kpić. Miłość. Miał znaleźć- tą jedyną wyśnioną, wymarzoną. Czym jest człowiek bez miłości? To tylko pusta skorupa, która egzystuje, jednak nie żyje w pełni. Dlaczego los zamierza go skazać właśnie na egzystencje kiedy on tak bardzo chce żyć .








To zdecydowanie jeden z najpiękniejszych dni w posiadłości przy ulicy Stalowych Magnolii dwadzieścia pięć  od dawien dawna. Aby tak było musiał zaistnieć jeden podstawowy warunek. Śmiech- szczery, radosny, bezpretensjonalny. Radość w śmiechu dziecka. Taki dźwięk docierał do uszu wtulonej w siebie pary. Nikt nawet nie podejrzewał, co jest celem ich obserwacji i prowadzonej szeptem rozmowy.
- Lil, to już czas. Czas pozwolić im dorosnąć. Muszą popełniać błędy, ale i muszą uczyć się ponosić konsekwencje swoich decyzji.
- Marcos, oni są jeszcze tacy młodzi.
- Kochanie, wiesz, że to tak nie działa. Pamiętaj co oni zrobili, co dalej robią. Diego to nadal Król Artur broniący poszkodowanych- prawy do szpiku kości, Leon usiłuje być współczesnym Casanovą, a Viola uparła się, by być księżniczką z wierzy dla Federico. Oni muszą dorosnąć.
-Tak mało czasu spędziliśmy z Milenką, nie będziesz tęsknił.
-Będę, ale wiem, że wrócę. A  nasz wyjazd nie zmieni miłości jaką ich darzę. Nigdy.
-Powiedz choć, że dobrze robimy. Zapewnij mnie.
-Kochasz mnie?
-Marcos, co to za pytanie?
-Kochasz Lil?
- Tak, kocham.
-Ufasz mi?
-Tak, ufam, przecież wiesz, że tak.
-Więc rozumiesz, że musimy odejść. Pozwolimy im dorosnąć.
-Jesteś taki pewien.
-Bo wiem, że wrócę. Bo kocham ich całym sobą.
-Marcos, jak udało ci się sprowadzić Diego do domu.
- Lili, to nie jest ważne. Najważniejsze, że on i Milenka są tam gdzie powinni być. Ten dom, to ich miejsce.
-Nie powiesz mi?

-Myślę, że nasz syn sam Ci to powie. Kiedyś… Teraz jeszcze nie jest gotów, a nawet sam nie zdaje sobie sprawy…





Cholera jasna. Nic innego nie przychodzi mi w tym momencie do głowy. Violetta ogarnij się! Nie ! Violetta, nie mów sama do siebie, to oznaka szaleństwa. Druga w nocy, a ja ciskam się od ściany do ściany. Tłukę się jak dusza po czyśćcu. Przecież ten dzień zapowiadał się naprawdę miło. Od chwili w której uchyliłam powieki miało być miło i sielankowo, więc co się wydarzyło. Chyba coś mi umknęło. Violetta! Opamiętaj się! Musisz z kimś porozmawiać. Nie duś tego w sobie. Tak! Violetta, gadasz sama z sobą. No, ale na ten moment w pokoju prócz ciebie nie ma nikogo inteligentnego. Wszystko wina tego cholernego żółwia, który dziś spędza noc w pokoju Milenki.  Cholerny gad, nigdy go nie ma, kiedy jest potrzebny. Dobrze! Violetta, nie płacz nad rozlanym mlekiem, weź jakieś tępe narzędzie do ręki i zamorduj kogoś- ulży ci. Wróć do momentu kiedy zadzwonił budzik, a ty wstałaś. Nic szczególnego. Żadnych planów na ten dzień. Nic prócz pracy na etacie niańki Mili. Diego- praca, Leon- Bóg raczy wiedzieć gdzie, Fede- poza granicami Hiszpanii; w trakcie drogi powrotnej. Do rzeczy. Krok po kroku. Poranek- słoneczny, ciepły. Odliczałam czas do powrotu Fede. Marzyłam tylko o tym by móc spędzić godziny w zaciszu mojego pokoju- wtulona w jego silne ramiona,  by móc ponownie poczuć zapach jakże znajomego ciała, by smakować jego czułe pocałunki, delektować  się słodyczą oddechu , owiewającego moją skórę. Jednym słowem miałam ochotę pomigdalić się z moim facetem. Standard w porannym  postępowaniu- prysznic, wybieranie ubrania, czesanie, makijaż. Dalej batalia z małym tornadem zwanym Milena. Wojna o wstanie z łóżka; kompanie się, które dla małej kruszyny jest wielkim dramatem, godzinne zastanawianie się jaka sukienka będzie odpowiednia dla małej księżniczki( to wszystko wina Diego, który przy pomocy cioci i Olgi rozpuścił ją do granic możliwości), śniadanie, czytanie książeczek, oglądanie bajek. Na tym etapie nadal nic nie zapowiadało katastrofy. Pierwsze znamiona wielkiej tragedii w trzech aktach zaczęły pojawiać się z chwilą przybycia do domu Leona, który był w iście imprezowym nastroju. Dosłownie nosiło go. Niby wrócił ze spotkania z Fran, ale był dziwnie rozdrażniony i rozkojarzony.  Jak zwykle udawał, że nie dostrzega Milenki, która na przekór wszystkiemu i wszystkim garnęła się do „wujka” ilekroć ten pojawił się na jej horyzoncie. Stosunek Leona do małej to temat tabu. Choć trudno pojąć jak można być takim dupkiem. Jego dziecko, cudowna mała dziewczynka biega po jego domu, radośnie się śmieje, rozrabia, psoci, wypełnia sobą życie każdego z domowników, a on pozostaje nieczuły. Jaki z niego człowiek, jaki mężczyzna, który pozwala by jego dziecko nazywało ojcem kogoś innego. Złość na chłopaka powoli wypełnia każdą komórkę mego ciała. Jak tak można. Do tego dochodzi wściekłość na całe otoczenie, bo to w końcu my warunkujemy jego zachowanie. Nikt z nas nie ma odwagi powiedzieć DOŚĆ. Moje rozmyślania przerwało pojawienie się Diego. Chłopak, a tak właściwie już mężczyzna na nowo układa sobie życie w rodzinie, teraz nie jest tylko on, ale i jego córeczka, która owinęła sobie go wokół małego paluszka. Patrząc na nich zastanawiam się czy taki właśnie będzie ojciec moich dzieci. Czy w jego oczach będę widzieć choć część tej miłości, którą widzę w oczach Diego. Zastanawia mnie, czy to w oczach Federico będę widzieć tę miłość. Poświęcił wszystko dla Milenki, ale i dla Leona. Czasem próbuję poukładać, jakoś skatalogować te uczucia, które wyzwala we mnie ta trójka: Diego, Leon i Milenka. Odnoszę wrażenie, że to co się dzieje, do czego my wszyscy na czele z wujostwem dopuściliśmy, dzieje się jakby poza mną. Czuję to tak jakbym była świadkiem, widzem na sali kinowej, biernym obserwatorem, a nie czynnym uczestnikiem wydarzeń. Staram się robić wszystko by uzyskać stan normalności. Mam wrażenie, że to co robię, to takie ciche podziękowanie za to, że byli i są moją rodziną.

Jako, że dzień był słoneczny, wszyscy przenieśliśmy się na taras. Każdy znalazł sobie zajęcie. Olga udawała, że nie namawia na wspólne wyjście Ramallo, Diego grzebał coś w komputerze słuchając jednym uchem tyrady Leona, Mili chlapała wodą z malutkiego baseniku w którym taplała się od dłuższego czasu, ze śmiechem patrząc na swoje coraz to bardziej pomarszczone paluszki u rączek i nóżek. Ja zawzięcie wysyłałam wiadomości do Fede, otrzymując w zamian treści, które sprawiały, że moja twarz była purpurowa i to nie ze względu na panujące tego dnia gorąco. I tym sposobem nie wiadomo jak, stanęło na tym, że jak tylko Fede wróci wybierzemy się razem na dyskotekę. Pod pojęciem razem rozumiem ich trzech i ja. Gdybym miała choć cień podejrzenie czym skończy się ta eskapada, żadna siła by nie zmusiła mnie do wyjścia. 
Popołudnie minęło niepostrzeżenie na słodkim lenistwie. Mili padła zmęczona w objęciach Diego, Leon szykował się do wyjścia jak panienka na pierwszą randkę, a ja postanowiłam zrelaksować się przy mrożonej herbacie i mojej ukochanej książce. Po raz kolejny wraz  z Elizabeth zakochałam się w panu Darcym. Znów marzyłam o takim uczuciu jakie połączyło bohaterów powieści. Pogrążona w marzeniach nie zauważyłam osoby, która z wielką intensywnością przyglądała mi się, stojąc w ledwo uchylonych drzwiach. Dopiero subtelne muśnięcie, które połaskotało mój policzek, wyrwało mnie z miłosnego letargu. Usta opuściło westchnienie pełne zaskoczenia, ulgi, ale i pragnienia. Nagle mój nos wypełnił jakże znajomy zapach, ciało znalazło się w silnych, bezpiecznych ramionach. Usta zatonęły w słodkiej pieszczocie. Delikatne, czułe, żądające, miękkie. Jego usta. Tak całuje tylko Fede. Tak jakby ten pocałunek był jedynym, który nas połączy. Pocałunek z delikatnej pieszczoty, przerodził się w miłosną obietnicę rozkoszy na którą oboje nie jesteśmy jeszcze gotowi.
-Wróciłeś.
-Tęskniłaś.
Zsynchronizowani jak wskazówki zegara, zaczęliśmy się śmiać. Jednocześnie przytulając się i ciesząc swoją bliskością. Trwałam w bezpiecznych ramionach mojego chłopaka, dręczona jakimś złym przeczuciem, które ugadzało we mnie jak drobinka piasku pod bosą stopą. Niby zbyt ci nie przeszkadza, ale jest i wprowadza cię w stan irytacji.
-Słyszałem, że zacieśniamy dziś więzy rodzinne, na wspólnej imprezie.
-Nawet mi nie mów. Na samą myśl o kombinacji Leona, Diego i alkoholu w jednym miejscu i czasie ciarki pokrywają całe moje ciało.
-Wolałbym by twoje ciało pokrywały ciarki z innego powodu- cały Federico, dwuznaczna wypowiedź, szelmowski uśmiech i usta obsypujące delikatnymi muśnięciami moją szyję.
W tamtym momencie nadal nie paliła się żadna czerwona kontrolka. Z pozoru wszystko było w jak najlepszym porządku. Milenka pod opieką dziadków, Olga z Ramallo w teatrze na Śnie nocy letniej, Diego z Leonem wyszykowani, oboje przystojni pewni siebie, ja w ślicznej czarnej sukience w ramionach ukochanego. Muzyka w klubie osiągała niebotyczne granice  wysokości decybeli, powietrze było ciężkie od zapachu alkoholu, perfum, ciał. Ale nawet to nie mogło mi przeszkodzić w świetnej zabawie. Czułam na sobie zazdrosne spojrzenia zarówno młodziutkich dziewczyn jak i dojrzałych kobiet. Z lekceważeniem lustrowały moją osobę, by po chwili uciec wzrokiem na któregoś z moich towarzyszy. Ich oczy nie wyrażały nic, poza najczystszym pożądaniem. Czułam się trochę nieswojo. Mnie jednak nadal daleko jest do tego by wcielać się w postać kobiety fatalnej. Jednak byłabym kłamczuchą gdybym nie powiedziała, że czułam się wyjątkowo w towarzystwie mojej obstawy. Kolejne kawałki przetańczone w ramionach „moich” przystojniaków. Patrząc z boku nie mogłabym się nadziwić, że ze mnie taka lwica parkietu. Widocznie tego mi było trzeba. Czas na zabawie przelatywał jak woda przez palce. Przez chwilę byłam sama, tylko muzyka parkiet i ja. Fede zniknął w toalecie, Leoś i Diego sączyli swoje drinki gdzieś z drugiej strony baru, osłonięci ścianą filaru.
Kołysałam się delikatnie w takt romantycznej ballady myśląc, nad tym, że mimo wszystko należę do grona szczęśliwców. Jestem młoda, zdrowa. Mam rodzinę, pasję, przyjaciół, miłość chłopaka, którego również ja darzę uczuciem. Moją samotnię pośród tłumu zakłóciło nadejście Leona. Mimo panującego na sali gorąca, moje ciało spowiło się chłodem. Coś było nie tak. Jego wzrok, ruchy- sama nie wiem, co wzbudziło mój niepokój. Nagle poczułam się w jego towarzystwie bardzo, ale to bardzo nieswojo. Zaczęłam się nerwowo rozglądać za Fede tym bardziej, że Diego też zniknął mi z oczu. Spróbowałam, jakby nigdy nic, rozpocząć rozmowę. Przecież to Leon. Przy nim absolutnie nic mi nie grozi. Jest  jedną z tych osób, za którą poręczyłabym wszystkim co mam. Nagle jego ramiona oplotły moją talię. Zdążyłam odnotować, że jego ciało ociera się uwodzicielsko o moje, a usta niebezpiecznie szybko zbliżają się do moich w geście pocałunku. Zareagowałam instynktownie. Moja ręka szybko powędrowała w górę. Jego usta zamiast spocząć na moich, napotkały opór mojej wilgotnej dłoni. Niezrażony tym gestem puścił mnie tak nagle jak objął, odwrócił się na pięcie i z drwiącym uśmieszkiem zniknął w roztańczonym tłumie. Przez dłuższą chwilę trwałam w bezruchu, nie rozumiejąc tego, co się właśnie stało. Chłopak, który jest mi jak brat, chciał mnie pocałować. Po co? Dlaczego? Adrenalina uderzyła we mnie gigantyczną falą, zalewając jednocześnie uczuciem złości, zmieszania, zażenowania. Chłodne do tej pory ciało zalała fala gorąca. Ciało pokryła warstwa potu, a oczy zaczęły mnie podejrzanie piec. Dotknęłam delikatnie ust. Tak niewiele brakowało. Zaczęłam nerwowo pocierać dłoń na której spoczywały usta Leona. Czułam na niej ich palący dotyk. Nagle zapragnęłam znaleźć się w mojej przytulnej łazience i szorować tę dłoń wszystkimi dostępnymi środkami. Coś, co uznawałam za pewnik, runęło jak domek z kart. Nogi  same poniosły mnie w stronę, gdzie przez chwilę mignęła mi sylwetka Diego. Szłam jak w transie rozpychając tańczący tłum. Przez moją głowę przelatywały miliony myśli. Ich natłok rozsadzał mi czaszkę. Co z nim jest nie tak, że potrafi zniszczyć każdą świętość. Nie, dla niego nie ma żadnej świętości. Co on chciał zrobić, jak mógł? W ogłuszającym hałasie usłyszałam delikatny szept tuż przy moim uchu.

-Mała co się dzieje?- uniosłam oczy tylko po to, by zatonąć w czekoladowym spojrzeniu. Ciepło oddechu muskało płatek mojego ucha, opuszki palców delikatnie pieściły nagą skórę ramienia. Przez sekundę zaległa wszechobecna cisza. Kiedy ponownie wrócił dźwięk w moim ciele, tkwiłam zamknięta bardzo szczelnie w ramionach Diego.
-Źle się czuję.
-Znajdę chłopaków i wracamy.
-Tylko Fede, Leon ma inne plany.
-Dobrze. 

Parę minut wcześniej

Siedzimy przy barze i popijamy kolorowe drinki. Kto by pomyślał, że życie dziewiętnastolatka  może być takie ekscytujące. Zero zobowiązań i wieczne "carpe diem". Rozszalały tłum tańczy obok nas, a zapach rozgrzanych ciał unosi się w powietrzu. W tym momencie czuję się jedyny. Jedyny, wygrany.
Diego siedzi obok mnie i wpatruje się w swoje piwo oczywiście bezalkoholowe. Minę jak zwykle ma znudzoną. Nic dziwnego, że nadal żadna dziewczyna nie ma odwagi by do niego podejść mimo, że wiele z nich z zaciekawieniem spogląda w jego stronę. W pewnym momencie odzywa się.
-Wcale nie jesteś zainteresowany.
-Co? - pytam bo nie za bardzo go zrozumiałem.
-Nic, bracie. Nic - śmieje się z goryczą.
-Ach. O to ci chodzi. Chyba się umówiliśmy prawda? W końcu zawsze będę twoim młodszym braciszkiem - uśmiecham się pewnie chcąc obrócić sytuacje w żart.
-Jasne. Dlatego to tobie przypadł przywilej popełniania błędów?
-Ty za to za każdym razem mnie uratujesz.
-A kto uratuje mnie?
-Ten zaszczyt zostawiam Violettcie - zaśmiałem się i spojrzałem w stronę dziewczyny.
Rozpromieniona kołysała się delikatnie w rytm muzyki niedaleko baru. Wstałem i pewnym krokiem udałem się w jej stronę. Rzuciłem przelotne spojrzenie za siebie. Dostrzegłem Diego odprowadzającego mnie wzrokiem. Czując, że mogę wszystko. Podszedłem do Violetty. Dziewczyna uśmiechnęła się na mój widok.
-Leon, wreszcie się ruszyłeś. Szkoda zmarnować tak fajny wieczór.
-Racja. Widzę, że ty wykorzystujesz go w pełni- zaśmiała się.
 Dalej tańczyła obok mnie, zachęcając mnie abym też zaczął. Poczułem nagle przypływ adrenaliny, spojrzałem na nią inaczej. Jednym ruchem przyciągnąłem do siebie i chciałem wpić się w jej usta. Dziewczyna jednak odepchnęła mnie. Chwilę pokrzyczała, ale tak naprawdę nic sobie z tego nie zrobiłem.
Wróciłem do baru. Mój brat pogrążony był w zażartej dyskusji Federico. Przez chwilę zastanawiałem się czy przyszli tu bawić się, czy rozmawiać przekrzykując bębniącą muzykę. Wypiłem jeszcze jednego drinka, rozglądając się dookoła. Wpadła mi w oko pewna dziewczyna. Ładna, zgrabna, długie włosy. Tańczyła w tłumie. I to sama. Dopiłem to co zostało w szklance i ruszyłem na parkiet. Podszedłem do owej nieznajome, która od razu złapała ze mną kontakt. Zaczęliśmy razem tańczyć, co chwila ocierając się o siebie. Widać było od razu, że nie jest to osoba pokroju niewinnej Violetty. Muzyka zdawała się być coraz głośniejsza. Zrobiło mi się gorąco. Nie potrafię określić momentu, w którym ja i piękna brunetka zaczęliśmy się całować. Nie było w tym krzty uczucia. Po prostu całowanie; wymiana DNA. Ale za to jaka satysfakcjonująca. Chociaż do końca sam nie wiedziałem z czego tak się cieszę. Po dłuższej chwili oderwałem się od niej by zaczerpnąć powietrza, uniosłem wzrok gdzieś ponad jej głowę…

Francesa...





Zatrzymaj się na czas,
Dobrze zastanów, zanim coś powiesz
I z siłą najcięższych dział tym jednym słowem
Cały nasz świat zetrzesz w pył.
I dzieli nas już najlitsza ze ścian.

BLA BLA BLA ...

Pojawienie si ę jakiegokolwiek autora na blogu po tak d ł ugiej nieobecno ś ci, mo ż e oznacza ć tylko jedno. Koniec bloga. Jed...