Kochani.
Na
początek krótka informacja. Ostatni rozdział został opublikowany w czerwcu. To
szmat czasu. Przez tak długi okres wiele się wydarzyło. Historia była już na
straconej pozycji, a moja wena i zapał do pisania odeszły w bardzo siną dal. Wtedy
był czas, że opowiadałam o blogu i o pisaniu pewnej ważnej dla mnie osobie. Mówiłam, że to wszystko jest takie głupie,
niepotrzebne i beznadziejne. Opowiadałam o wyświetleniach, komentarzach,
błędach, które wciąż popełniam. Wtedy usłyszałam, że jeśli to są moje marzenia
i jeśli sprawia mi przyjemność to co robię, to nie mogę używać właśnie takich
słów jak głupie. Po prostu mam to
robić i tyle. Reszta przyjdzie sama. Niestety
mojego rozmówcy już z nami nie ma. Są tylko pozostawione w pamięci jego słowa.
Rozdział
PRZEGRANA jest w całości poświęcony przemyśleniom Violetty. W jej życiu, mimo,
że ona jeszcze o tym nie wie, niebawem pojawi się miłość. Inna. Trudna.
Niezrozumiała. Nadal chcę by moja książka, bo tak chyba mogę nazwać to, co się
dzieje na blogu była emocjonalna. Sentymentalna, może trochę przegadana, ale taka
moja. Tak naprawdę każde słowo obrazuje mnie. Rozdział powstał już jakiś czas temu. Niestety inny niż ten, który czytać będziecie za chwilę. Ciągle coś mi nie pasowało, było nie tak. Tamten pozostanie tylko w moich folderach. Chodziłam, myślałam i powstało. Mam nadzieję, że znajdzie się jedna osoba, której przeczytanie tego sprawi choć trochę radości i przyjemności. Inspiracje tego rozdziału to Kalejdoskop szczęścia w wykonaniu Andrzeja Piasecznego i wiersz Nowa teoria poznania Wojciecha Jarosława Pawłowskiego.
Ewa.
Słodki pocałunek, smak malin, smak
słońca. Wiem, że to zabronione. Niemoralne. Złe. Ale czy to powstrzymuje mnie
przed tym, by marzyć i śnić. Nie. Nic nie jest wstanie powstrzymać mnie przed
kosztowaniem jej ust. Spijaniem smaku jej skóry. Czuję jej emocje. Jej ciało
drży targane uczuciem. Ba, ono drży z
podniecenia. To ja jestem mężczyzną, który sprawia, że ona znajduje się w takim
stanie. Moje usta smakują każdy zakamarek jej ciała. Pocałunki pieszczą szyję. Język
wyznacza trasę między zagłębieniem obojczyka, a karminowym zwieńczeniem jej
cudownych piersi. Opuszki gładzą każdą krzywiznę ciała, tak doskonałego dla mnie. Dłonie
wyznaczają coraz to nowe tory dla naszej namiętności. Pod powiekami mam obraz
jej twarzy naznaczonej przyjemnością. Twarzy wykłutej w kamieniu ekstazy.
Zarumieniony policzek zdobi pojedyncza łza, przypominająca w świetle świec
błyszczący kryształ. Zbieram ją swoimi ustami. Spijam z niej pojedyncze dowody
szczęścia. Moje ciało tak doskonale pasuje do niej. Stapiam się z nią tak ściśle,
tak doskonale… .
Krok.
Stopień. Krok. Stopień. Byle do celu. Dwa kroki i dwa schodki zamykają mnie w
nowym świecie. Świecie który tworzę za gładką szybą. Moją nową pasją stało się
podróżowanie po Madrycie lokalnymi autobusami. Pokonuję te dwa stopnie, by znaleźć
najbardziej oddalony fotel, by oprzeć bark o gładką taflę szyby i zatopić się w
coraz to nowe obrazy, które obserwuję podczas jazdy. Od świata dzieli mnie
tylko parę milimetrów tworzywa, a mam wrażenie, że od tego świata dzieli mnie inny
świat. Świat, który raz za razem przewraca moje poukładane na pozór życie
kolejny i kolejny raz. Dziś pogoda chyba wyczuwa mój nastrój i dość mocno się z
nim solidaryzuje. Od rana niebo spowijają gęste chmury, które raczą nas
nieustającą ulewą. Moje myśli to też taki ocean chmur. Kiedy myślę, że już się
z tym uporałam przychodzi taki dzień jak dziś i wszystko wraca ze zdwojoną
siłą. Stawiam krok na pierwszym stopniu i widzę migające światła i iluminacje
dyskoteki, choć to tylko błyskawica zabłąkana na chmurnym niebie. Drugi stopień
i słyszę ogłuszający dźwięk muzyki. Wszystko we mnie dudni; choć to tylko
grzmot towarzyszący błyskawicy. Jakie to wszystko popaprane. Zaczynam wierzyć,
że to ja jestem popaprana. Z impetem opadam na twardy fotel. Z moich włosów
spływają pojedyncze krople wody, a ciałem wstrząsa niekontrolowany dreszcz.
Azyl. Tych kilka minut, spędzonych na przystanku wszystko mi przypomniały.
Każdy podmuch wiatru pachniał jego oddechem, owiewając moją skórę, każdy
rozbłysk świateł samochodów, czy też zmiana sygnalizacji, były jego oczami,
które błyszczą chwilową niepoczytalnością. Tak. Znów to samo. Po raz kolejny
nic nie będzie takie samo. Moje zmęczone oczy śledzą panoramę przemijającą za
szybą, a oddech tworzy nieregularne wysepki na szybie, utrudniając moje
ulubione zajęcie jakim stało się podziwianie ulic Madrytu. Nerwowym ruchem
nadgarstka przecieram powierzchnie zacierając niechcianą parę. Boże, dlaczego
tym samym gestem nie mogę zetrzeć problemów z mojego życia. Przecież na takie
dylematy wciąż jestem za młoda. Uporczywie szukam odpowiedzi po drugiej stronie
lustra, jednak jej tam nie ma. Są tylko krople, które bezwolnie rzeźbią coraz
to nowe korytarze w gładkiej powierzchni, by po chwili zakończyć swój bieg rozbite
na milion kryształków. Najpierw były godziny, później dni. Dni, które zmieniły
się w tygodnie. Minęły miesiące. Setki sytuacji, a ja tkwię wciąż w przestrzeni
zwanej dalej Leonem. Leon to synonim zburzenia, destrukcji. Nie potrafię
zrozumieć, co z nim jest nie tak. Mieć wszystko i wszystko tracić, chyba tylko
to mogę o nim ostatnio powiedzieć.
Parę
godzin po niezręcznej sytuacji, którą mi zafundował, miało miejsce kolejne
wydarzenie. Kolejna rewolucja. Czy naprawdę w moim życiu nic nie może być ewolucją
, spokojną, bezbolesną zmianą. Chyba mój los zapisany jest takimi efektownymi i spektakularnymi
wybuchami. Parę godzin po występie Leona czekała na mnie informacja z serii
zaskakujących. Mianowicie wydarzyło się coś, co spowodowało wyjazd wujostwa na
czas nieokreślony. Wyjazd nie byle jaki bo z Hiszpanii do Argentyny. Cała nasza
„rodzinka” po raz kolejny została przeorganizowana. Wujek wyjaśniając wszystko
powiedział coś, co odebrałam jak rozkaz, ale i radę- to okazja by dorosnąć. Tak, niewątpliwie, każdy z nas miał
przestrzeń by dorosnąć. Tyczy się to nawet dwóch dorosłych opiekunów,
mianowicie Olgi i Ramallo. Tak ta dwójka z nami została, by mieć pieczą nad
domem i kancelarią wujka. Jednak nawet oni mają do pokonania swoją własną drogę.
Mimo ich doświadczenia życiem, droga,
którą muszą przebyć jest równie wyboista jak nasza. Mam nadzieję, że Olga w
końcu odnajdzie ścieżkę do serca Ramallo, a ten porzuci swą dumę i otworzy się
na miłość, na którą niewątpliwie zasługuje. Zresztą, mam nadzieję, że pomogę
Oldze pokruszyć te betonowe okopy. Matko,
mam takie plany, a sama nie potrafię sobie poradzić z uczuciami. Jakby mało
było mi problemów. Cały ostatni czas to jak jeden wielki problem. Wyjazd
wujostwa zdjął ochronną barierę. Zaczęło się dorosłe, odpowiedzialne życie.
Sama zaczęłam się troszczyć o wszystko. Szkoła, dodatkowe lekcje, praca, w
postaci mniejszych i większych ról w kolejnych bajkach, czy serialach. Ciągłe ćwiczenie roli. Niby jest Olga by
pomagać, ale doszłam do wniosku, że to moja odpowiedzialność, moje życie.
Dorosłe życie. Dodatkowo opieka nad Milenką, by choć trochę odciążyć Olgę w
obowiązkach. Mała to niespożyty wulkan energii i pomysłów. Wszędzie jej pełno.
Przebywając z nią trzeba mieć oczy wkoło głowy. Milion pomysłów na minutę
sprawia, że zrozumiałam, co oznacza powiedzenie, że nie można kogoś upilnować
bo jest jak worek pcheł. Ona właśnie
taka jest, a tylko Diego ma patent na uspokojenie małego diabełka. A u
niego krucho z czasem, bo robi wszystko by uruchomić własną firmę. Nic tylko
szara rzeczywistość dorastania. Procesu,
który boli, ale jest konieczny jak oddech.
Moja
dorosłość to również miłość. Miłość, która ma na imię Federico. Tylko, że jego
nie ma od tygodni. Jego kariera nabiera tempa, a on pragnie ją rozwijać.
Wieczne ćwiczenia, warsztaty, przesłuchania, promocje. Nigdy nie wybaczyłabym
sobie gdybym zaczęła go ograniczać. Nigdy. Praca jest jego częścią. To jakie ma
do niej podejście i jak ją wykonuje również wpłynęło na to, że go pokochałam.
Tylko, w tym wszystkim jest jedno ale… . Tak cholernie mi go brakuje. Jego
uśmiechu, optymizmu, ciągłych przekomarzanek, narzekania. Brakuje mi jego
ciepła i dotyku. Jego pocałunków i bezpiecznych ramion. Kiedy parę tygodni temu
żegnałam go na lotnisku, obiecywałam sobie, że będę dzielna, że się nie
rozpłaczę. Jednak moje plany diabli wzięli, gdy przez chwilę w tym tłumie ludzi
poczułam dojmującą samotność. Wciąż czułam ciepło jego dłoni, wciąż dochodziły
do mnie cicho szeptane obietnice i zapewnienia o miłości i tęsknocie. Jednak
mimo tej bliskości czułam jakby coś się kończyło. Jego wyjazd odczułam jako
stratę. Nie wiem, czy miał na to wpływ wcześniejszy wyjazd i łzawe pożegnanie z
wujostwem, czy po prostu moje głupie serce protestowało przeciw rozłące. Wiem,
że czułam jakby odbierano mi coś cennego. Kiedy po raz ostatni tam na tym
lotnisku, wśród tłumu całował moje
usta, było mi wszystko jedno. Nie wstydziłam się, że zobaczą to obcy ludzie, że
być może ktoś zrobi zdjęcie, które ozdobi okładkę jakiegoś młodzieżowego pisma.
Nie liczyło się nic i nikt. Tylko ja i on. Włożyłam w tamten pocałunek całą miłość, która kumulowała się w moim sercu. Każda cząstka miłości, która
wypełniała moje komórki, skupiała się na jego warach. Całowaliśmy się jak nigdy
dotąd. Nie było żadnych barier i granic. Moje dłonie błądziły po jego
policzkach, ucząc się kształtu jego twarzy wciąż i w ciąż. Czułam jego ciepło
przenikające przez ubrania. Każda nawet najmniejsza cząstka mojego ciała
wyrywała się ku niemu. Jego zaborcze ramiona przyciągały mnie coraz bliżej, a
usta sprawiały, że moje wargi stanęły w płonieniach.
Te
wszystkie obrazy, przeskakują pod moimi przymkniętymi powiekami jak w
kalejdoskopie. Tworzą nieokreślone wzory, podobnie jak krople deszczu tworzą
skomplikowane kanały na szybie. Nic nie jest proste ani oczywiste. Nic.
Zwłaszcza, że jedno wspomnienie z tamtego okresu usilnie staram się zepchnąć w
głąb zakamarków duszy. Po raz kolejny przecieram szybę z pary unoszącej się z
moich ust. By zapomnieć. By w ogóle móc
zapomnieć. Wilgotną dłoń opieram na rozchylonych ustach tylko po to, by jej
dotykiem sprawić, że powróci smak pocałunku Federico. Chcę użyć magicznej
różdżki by wspomnienie tej namiętności na zawsze przysłoniło inne. Jedna
namiętność aby zastąpić inną. Jednak tak się nie da. To nie takie proste. Ani gest
mojej dłoni, ani wielka chęć nie wymazuje innych wspomnień. Tego obrazu nie potrafię
wyprzeć ani z serca, ani z rozumu. Nawet wielkie pokłady miłości do Federico
nie chcą działać jak kurtyna. Po raz kolejny podczas tej podróży topię swoje spojrzenie
w smolistych chmurach. W obłokach dostrzegam twarz tak inną od twarzy mojego chłopaka.
Piękne oczy, poczochrane włosy, nagi tors. Bardzo podobna powierzchnia, lustro
odbijająca wizerunek, obłoczki pary z niedawno branego prysznica. Jego
pozostałości na włosach i nagim torsie w postaci pojedynczy kropel wody. Czarne
dresowe, spodnie i niedbały ruch nadgarstka oczyszczający gładką taflę z pary.
I ja zerkająca nieśmiało zza futryny. Dłonie przeczesujące włosy, kolejne
spojrzenie w lustro. Pianka do golenia powolnym gestem rozprowadzana po
policzkach i szyi. Powolne unoszenie maszynki do golenia. Flegmatyczne ruchy
jakby podczas jakiegoś typowo męskiego rytuału. Maszynka sunąca po krzywiźnie
policzków. Miarowe wyłanianie się obrazu jego twarzy spod warstwy pianki.
Skupienie w jego oczach, tych pięknych, w odcieniu gorzkiej czekolady. Nie
potrafiłam w tamtym momencie oderwać wzroku. Magnetyzm tej chwili nie pozwolił
mojemu ciału drgnąć choć na milimetr. Moją uwagę pochłaniała ta dłoń, która
swobodnie trzymała maszynkę, by później szybkim ruchem zmyć resztki pianki,
osuszyć policzki. Moje zmysły wypełnia zapach wody kolońskiej. Jego zapach.
Nutka kawy zmieszana z drzewem sandałowym. Na siłę chciałam przywołać smak ust
Federico, tylko po to, by zepchnąć w podświadomość ten zapach. By stłumić
reakcje mojego ciała. Usunąć ciarki ze skóry, wyciszyć przyspieszony oddech,
zetrzeć krople potu perlące się nad górną wargą. Pragnienie by ktoś, lub coś
rozwiązał ten niewyobrażalny supeł tworzący się w dole mojego brzucha.
Pragnienie by te dłonie, które wodziły po jego policzkach, z taką samą
subtelnością wodziły po mojej skórze. Pożądanie przeszywało każdy zakamarek
mojego jestestwa. Na jedną chwile
zniknął Leon i jego cwaniactwa, ale zniknęła również miłość do Federico. Na tę
jedną chwilę całym światem stał się chłopak… .
Nie, nie chłopak, młody mężczyzna, który kiedyś był całym moim światem,
a teraz jest całym światem dla ślicznej , małej dziewczynki o niebieskich
oczkach.
Violetta,
jakbyś miała mało problemów.
Będę
poznawał twe ciało
dotykiem
myśli
delikatniejszym
niż
szorstkie
muśnięcie palców
będę
poznawał cię
centymetr
po centymetrze
uczucia
i pożądania
dokładniej
niż
robią to dłonie
niezgrabne
i lepkie
będę
poznawał cię długo
aż
wymyślona
będziesz
rzeczywistą
W tym rozdziale Ewciu nic się nie działo i działo tak wiele.Twoim pięknym opisem sprawiłaś,że nawet bez wartkiej akcji, rozdział pięknie się czyta i zostaje w pamięci.To jest świetne.Bardzo mi się podobało.
OdpowiedzUsuńMoje ❤
OdpowiedzUsuńI wreszcie jestem z komentarzem... po kilku tygodniach ale jestem 😀
UsuńTo jest najważniejsze..
Ciesze się ze powoli wracasz do Pisania. Fajnie by było gdyby tak było ze mną ale niestety coś nie idzie.
Rozdział świetny jak zawsze. Widać że wkładałaś w niego dużo czasu i emocji oraz weny.
Komentarz nie będzie za długi musze niestety się trochę poduczyć 😐
Więc...
Najlepszego z okazji zbliżającychsię świąt i życzę Ci więcej weny :)
Do następnego rozdziału ;)
Aż mnie ciarki przeszły.. super!
OdpowiedzUsuńMoje
OdpowiedzUsuńHej!
UsuńNie gniewaj się za krótki komentarz, bo i tak wiesz, że przeczytałam 😉
Jest super, bardzo mi się spodoba. NARESZCIE JEST! I to jest najważniejsze 😘
Buziaki ❤❤❤
Miss Blueberry