wtorek, 27 września 2016

Rozdział 7- Sto lat!



Jest już z nami pół roku. Na naszych oczach zmieniła się. Dorosła. Przecież ma tylko jedenaście lat. Czasem zastanawiam się czy nie jest starsza ode mnie. Taka rozsądna i wyważona. Tak otwarta, a czasem jednak bardziej odległa niż Droga Mleczna. Owinęła nas sobie wokół małego palca. Tak myśli. Błąd. To my pozwalamy jej tak myśleć. Nasza prywatna mała księżniczka. Kochamy ją i sami czujemy tę miłość, która nas obdarowała. Tak czystą i bezwarunkową. Za parę dni ma urodziny. A to się panienka zdziwi. Czeka ją nie lada niespodzianka.


W wieku jedenastu lat wkroczyłam w dorosłość. No prawie. Moje urodziny za kilka dni. Nie liczę na nic specjalnego. Dopiero się poznajemy i tyle się ostatnio wydarzyło, że  nie wiem czy ktoś będzie pamiętał. Oswoiłam się  z myślą, że nie mam rodziców. Wujostwo, Olga i Ramallo są cudowni. Kochający, opiekuńczy. Są zawsze i wszędzie. Nie mogę tu zapomnieć o moich , jakże „wspaniałych” braciach.  Ci czekoladożercy i ich pomysły, ale to dłuższa historia. Teraz co najważniejsze. Mamy nowy dom. Po odczytaniu testamentu, wujek wraz z Ramallo załatwili sprawy związane z naszym dawnym domem w Salamance. Ryczałam cały dzień w swoim pokoju. Nie pomagały nalegania cioci, odwiedziny chłopaków, babeczki  z malinami Olgi, nic. Po prostu ryczałam i ryczałam. Dopiero dźwięk pozytywki trochę mnie otrzeźwił. Przecież mam być silna. Tak, jestem silna. Dom w Salamance został sprzedany, ale wszystko co w nim było zostało zabrane do Madrytu. Taka mała namiastka dawnego życia, ale zawsze to coś. Otrzymała, też list od Fran, o dziwo napisany poprawnym hiszpańskim. Hiszpańskim bardziej poprawnym od mojego.  No, nauczyła się moja szalona włoszka. Cóż obiecałyśmy sobie dozgonną przyjaźń na wieki, a co najważniejsze zarówno wujostwo jak i rodzice Fran wyrazili zgodę na to byśmy czasem się odwiedzały.  Nasz dom położony jest na obrzeżach Madrytu, w cichej spokojnej okolicy. Mnóstwo zieleni, wszędzie drzewa, parki, place zabaw, oczka wodne. Co najważniejsze dom jest tak olbrzymi, a zarazem tak przytulny, że wszyscy bez problemu się w nim mieścimy. Mam własny pokój, podobnie jak chłopcy. Są też pokoje wujostwa, Olgi, Ramallo, biuro wujka, salon, jadalnia, oraz centrum całego życia naszego domu. Serce całego organizmu.  Kuchnia. W której królowa jest tylko jedna- Olga. Olbrzymia przestrzeń zapełniona szafkami, piekarnikami i gigantycznym stołem przy którym uwielbiam siadać ze wszystkimi. To właśnie tu dzieją się najważniejsze dla naszej rodziny rzeczy. To tu omówiliśmy moje pójście do szkoły. Tak, chodzę do szkoły.  Do tej samej go której chodzą chłopcy. Dziwna jest to szkoła. Mieści się w starym budynku porośniętym bluszczem. Spod mas zieleni przebijają gdzieniegdzie okienka w śmiesznych czerwonych obramowaniach. Niewątpliwą zaleta jest to, że położona jest bardzo blisko naszego domu.  Wujostwo twierdzi, że to bardzo prestiżowa szkoła. Nie do końca wiem, co to oznacza, ale wiem, że jest to szkoła inna niż wszystkie. Nie ma klas, nie ma przedmiotów typowych dla normalnej szkoły. Owszem uczymy się na przykład języków. Ja  mam angielski, francuski i polski na który namówił mnie Diego.  Chodzę też na zajęcia artystyczne, to znaczy, śpiewam tańczę, naśladuję głosy, dźwięki, co sprawia mi olbrzymią przyjemność. Dodatkowo są jeszcze ekonomia, historia- straszne przedmioty. Najgorsze są zajęcia z etykiety. To sprawka Leona, który postanowił przeciwstawić się wujkowi  i zaczął  notorycznie późno wracać do domu. Wujek tak się zdenerwował, że w ramach kary zapisał go na zajęcia przed, którymi chłopak bronił się rękami i nogami. Wujek jednak był nieugięty. Temat podchwyciła Olga, która zaczęła biadolić, że biedny chłopiec sam musi chodzić na takie nudne zajęcia i, że mnie jako młodej damie też one by się przydały. Wiecie co jest najdziwniejsze w tej szkole. Nie ma podziału na klasy, ani roczniki tylko na stopnie zaawansowania. Głupota totalna, bo na niektóre te zajęcia chodzę z tymi matołkami- na polski z Diego, a na ekonomię i etykietę z Leonem.   A oni mówią, że to dobrze, bo mają na mnie oko. Jasne. To ja mam oko na nich. Dwa matołki niegrzeczne jak nie wiem co. Skaranie boskie dla cioci, która twierdzi, że im przejdzie, bo to tylko taki wiek. Ja sobie myślę, że to z przejedzenia czekoladą.
Dwudziesty dziewiąty maj. Kto ma dziś urodziny? Ja Violetta C., ciekawe jak to będzie? Jako, że jest sobota i nie idziemy do szkoły postanowiłam świętować moje urodziny z samego rana siedząc w łóżku i oglądając Króla Lwa.  Nie. Takie były plany, ale nic z nich nie wyszło. Dlaczego ? Odpowiedź jest prosta i zawiera w sobie dwa imiona Leo i Diego. Wpadli do mojego pokoju jak opętani, krzycząc i śpiewając… sto lat, sto lat… . Nie obyło się od zdemolowania mojego łóżka, bo doszli do wniosku, że to właśnie na nim muszą złożyć mi życzenia. Żeby na życzeniach się skończyło, ale te dwa kochane głupki musiały mnie wyłaskotać i wycałować, bo to przecież moje urodziny i tak tradycja każe. Nie ogarniam jaka tradycja, ale z nimi to nigdy nic nie wiadomo. W stanie surowym zaciągnęli mnie do kuchni, w której wszyscy już czekali. Ciocia, wujek, Olga, Ramallo i super wypasione śniadanie. Tosty, naleśniki, babeczki z malinami. Czegóż tam nie było, a wszystko przepyszne, że aż brakuje słów.
Po śniadaniu w ekspresowym tempie dostałam nakaz natychmiastowego ubrania się i naszykowania do wyjścia. Odnotujcie we wszystkich kalendarzach na czerwono. Diego sam z siebie zabrał mnie do kina i na lody. Leon wykręcił się mówiąc, że idzie do kolegi. Diego  stwierdził jednak, że to w końcu moje urodziny więc się poświęci i to wyjście to taki prezent od niego. Podejrzane jednak było, że ciocia mu pozwoliła mnie zabrać, wujek zmył się do gabinetu, a Olga stwierdziła, że koniecznie musi pojechać z Ramallo na zakupy. Dobrze skoro tak to ja naciągnę Diego na największe lody pistacjowo- malinowe jakie znajdę. Film, który wybrał chłopak zdziwił mnie bardzo. Piękna i Bestia- i Diego siedział ze mną w kinie. Nie ogarniam. Naprawdę z nim jest coś nie tak. Łudziłam się aż do momentu w którym stwierdził, że bardzo, ale to bardzo kogoś przypominam- Bestię. Co z typ z niego. Oj, lody drogo będą go kosztować. Po seansie naszło go nagle na spacer po parku. Przeciągnął  mnie chyba po wszystkich możliwych alejkach. Byłam już zmęczona i chciałam iść do domu, ale był nie ugięty. Odczuwał jeszcze potrzebę nakarmienia kaczek i moje towarzystwo było niezbędne.
W końcu około szesnastej zlitował się i poszliśmy do domu. A tam niespodzianka. Diego zaprowadził mnie pod drzwi i kazał zadzwonić. Dziwne, przecież nigdy tak nie robimy. Ku mojemu zaskoczeniu otworzył mi odświętnie ubrany Leon. Biała koszula, czarne odprasowane spodnie. Coś niepokojącego działo się w naszym domu. Spojrzałam na Diego, ale ten tylko głupio się uśmiechał. Leon chwycił mnie za rękę i zaczął prowadzić  w stronę salonu, z którego dochodziły dźwięki muzyki. Widok, który ukazał się moim oczom przeszedł moje najśmielsze oczekiwanie. Wszyscy domownicy w eleganckich strojach. Salon udekorowany mnóstwem balonów i serpentyn, olbrzymi napis na ścianie „Najlepszego Mała”, i tort największy jaki widziałam. Ogłuszyło mnie chóralne „Sto lat” w wykonaniu mojej rodzinki, mojej nowej rodzinki. Stałam zaskoczona, zdezorientowana, ale  tak bardzo szczęśliwa. Jak się okazało planowali to już od paru dni, a śniadanie i wyjście z Diego miało odwrócić tylko moją uwagę. Leon wcale nie poszedł do kolegi tylko zajął się dekoracją. Największą niespodzianką były prezenty. Otrzymałam od nich już tak wiele, a mimo to jeszcze pomyśleli o upominkach dla mnie. Olga wraz z Ramallo podarowali mi kartę upominkową do księgarni. Od wujostwa otrzymałam zaproszenie na obóz językowy na który wybiera się Fran. Jednak tego co zrobili dla mnie młodzi nie da się opisać. Leon przygotował pamiętnik, który był zarazem albumem. Wręczając go powiedział tylko:
-To dla Ciebie byś napisała nową historię. Twoja i naszą. To początek wspólnej historii. Możesz tu pisać o wszystkim, ale też wklejać zdjęcia. To takie nowe otwarcie. Nie lepsze czy gorsze, po prostu inne- wszystkich wzruszyły jego sowa, bo wypowiedziane przez tak młodą osobę były tak akuratne w tym momencie.
Te przepiękne prezenty nie zagłuszyły jednak łakomczucha, który tkwi we mnie. Już chciałam porwać się do tortu, który oczywiście był z malinami, gdy zatrzymał mnie Diego.
-Mała, jeszcze prezent ode mnie.
-Diego przecież zabrałeś mnie do kina i na lody. To miał być prezent.
-Niby tak, ale jest jeszcze dodatkowy bonus. Idź do swojego pokoju.
-Diego, ale po co?
-Tam jest prezent.
Czym prędzej pobiegłam do pokoju. Stwierdziłam, że im szybciej to zrobię tym szybciej skosztuję tortu. Wtedy myślałam, że już nic piękniejszego mnie nie mogło spotkać, jednak to co ujrzałam po otwarciu drzwi, a co było prezentem od Diego wywołało fontannę łez radości i szczęścia...

sobota, 17 września 2016

Pięciolinie miłości

Dużo Wcześniej...
Moje mieszkanie, moje łóżko, mój narzeczony, inna kobieta.
Naprawdę myślałaś, że pozwolę abyś się z nim związała, jesteś tak głupia, czy tak naiwna, a może to i to . Mówiłam ci,  nie jesteś dla niego dostatecznie dobra- nie byłaś, nie jesteś i nigdy nie będziesz.
Wcześniej...
Dziś mijają dwa lata od tamtego wydarzenia, wciąż mam obraz tej rozmowy w głowie. Nie mogę się poddać zalewającej mnie fali marazmu. 
Viooooooooooola- ten donośny wrzask, to musi być Franceska:
- Federico przyjeżdża.
Zrywam się z krzesła  jak torpeda, wieki nie widziałam mojego przyjaciela, to zdecydowanie dobra informacja. Czas pogrzebać, tamtą Violettę, tego mężczyznę i tę miłość.
- Może w końcu go uwiedziesz i  wyprawimy wielkie weselicho- odkrzyknęłam do Włoszki
W innym miejscu...
-Leon zmień coś, bo się wykończysz. Wyjedź, zmień otoczenie, odetchnij.
- Fede , nie rozumiesz, oni cały czas naciskają, a ja mam kompletną blokadę. W mojej głowie nie istnieje żadna nuta, żadne słowo mnie nie przenika. To koniec mojej kariery.
- Pierniczysz jak potłuczony, dam sobie rękę odciąć, że jak wyluzujesz wszystko powróci. Ja jadę do dziewczyn popracować. W razie czego wiesz gdzie mnie szukać.
Obecnie...
Dziś poniedziałek, jak co tydzień poświęcam ten dzień na sprawy związane z księgowością firmy. Uzupełniam tabele przychodów, księguję faktury, wysyłam przelewy, aktualizuję kalendarz imprez. Nie jest to moje ukochane zajęcie, ale jak mus to mus, i tak lepiej, że robię to ja, niż Frania. Jako, że Fran uparcie flirtuje z Federico , postanowiłam to żmudne zajęcie wykonać  na tarasie naszej kawiarni. W tym roku urządziłyśmy ogród w tonacji liliowo- białej przełamanej czernią, stworzyłyśmy romantyczny, bajkowy  nastrój rozstawiając masę lampionów z białymi świecami, donice z pięknymi rozkwieconymi  żeniszekami meksykańskimi, fuksjami, petuniami, werbenami. Na stolikach obrusy śnieżnobiałe, krochmalone. Kanapy okryte czarnymi narzutami, przyozdobione puchatymi  białymi poduchami. Zainwestowałyśmy masę czasu, pracy i pieniędzy w całą aranżację, ale opłaciło się. Na brak klientów nie narzekamy, zwłaszcza, że nasza restauracja znajduję się w centrum życia turystycznego Hiszpanii mianowicie w Sevilli. Dodatkowym plusem jest to, że wszystkie zabytki, które turyści tak chętnie odwiedzają znajdują się w zasięgu przejścia spacerkiem: La Giralda, La Catedral de Sevilla, Real Alcázar. Interes kwitnie, a my tylko zacieram ręce i myślimy o dalszym rozwoju.
Zaszyłam się w najdalszym zakątku tarasu licząc, że nie będę nikomu przeszkadzać ale, że mnie też dadzą spokój chociaż na dwie godzinki. Pora jeszcze wczesna, więc szansa jest. Nagle czuję czyjąś obecność. Podnoszę wzrok, moim oczom ukazuje się para błękitnych tęczówek i szopa rozczochranych włosów. Tak, pojawił się gość, którego spodziewał się Federico.
- Mogę się dosiąść ?
- Zapraszam .
- Federico mówił, że tu jest pięknie, ale nie mówił, że Ty jesteś taka piękna. Przepraszam, chyba najpierw powinienem się przedstawić.
-Wiem kim jesteś, ale nie oczekuj specjalnego traktowania. Leon tu nie jesteś wielką gwiazdą, genialnym kompozytorem, tylko gościem mojego przyjaciela.
- Jaka ostra, będę musiał to zmienić.
-  Fede, Leon przyjechał, zabierz, go do domu , niech się odświeży, a później zapraszam na wczesną kolację.
Postanowiłem posłuchać Federiko. Przecież on nie chce dla mnie źle. Jesteśmy jak jeden organizm. On jest genialnym muzykiem, każda nuta w jego wykonaniu brzmi idealnie, genialnie. Rozumiemy się bez słów. Wyjeżdżając powiedział, że wiem gdzie go szukać. Biłem się z myślami tydzień, ale będąc tu, nie żałuję. Zaprosił mnie do domu swoich przyjaciółek, do pięknej Sevilli. Dziewczyny  prowadzą bardzo znaną restaurację i właśnie tam postanowiłem skierować swoje pierwsze kroki w tym mieście. Obraz jaki ujrzałem wchodząc do królestwa dziewczyn oczarował mnie. Piwne oczy, lekko kręcone włosy, idealna figura, aura eteryczności otaczająca ją zewsząd. Ten widok powoduje, że  moje serce przyspiesza, krew tętni jakby szybciej,  w głowie rozlega się cudowny dźwięk, rodzi się muzyka, pojawiają się nuty- nieodparcie blisko Ciebie, nieprawdopodobne do wykonania… mimo, że mnie nie dostrzegasz, spójrz na mnie…
Mężczyźni wzięli sobie do serca zaproszenie, oboje pojawili się na kolacji wyszykowani, bardzo eleganccy. Tradycyjnie F &F zajęli się sobą, więc mnie pozostaje zabawiać gościa. Ten mile mnie zaskakuje, stara się nie gwiazdorzyć.  Jest błyskotliwym i dowcipnym rozmówcą. Okazuje się też, że  mamy wiele wspólnego. Kto by pomyślał ?
 Pech chce, że Fede  wrobił mnie w bycie przewodnikiem, wraz z Leonem mamy się udać na przechadzkę po mieście. Trochę się stresuje, bo ewidentnie widać, że wpadłam w oko chłopakowi, zresztą,  on mnie też.  I znów to pozytywne zaskoczenie ze strony muzyka. Cudownie spędzony dzień z co tu dużo gadać cudownym facetem. Miły spacer , masa wspólnych fotek, dużo śmiechu i wygłupów, oj Leon, co ja mam z Tobą zrobić, przecież to dopiero dwa dni jak się znamy.
Myślicie, że Casanova był szybki w zakochiwaniu się. NIE, nic bardziej mylnego- ja Leon Verdas biję go na głowę , zakochanie zajęło mi może ze dwie sekundy. Przybyłem, zobaczyłem, zakochałem się. Facet, który zmienia kobiety jak rękawiczki. Sofia, Amanda, Veronica, Ann, Monika, Kate, Luiza- imiona i twarze zlewają się w jedno, zacierają się w niepamięci. W obrazach zostaje tylko jedna twarz, jeden uśmiech. Violetta, Violetta, Violetta moje serce uderza w ten rytm- jestem przy tobie i będę, porozmawiajmy ten jeden raz, zawsze będę przy tobie, mimo że mnie nie dostrzegasz, spójrz na mnie, nie obchodzi mnie już nic tym razem, jedno spojrzenie, nieodparty gest.
Jakiś czas później...
Chłopcy  przebywają już  w Sevilli od miesiąca. Ten czas był jakiś oszalały. Wszystko się bardzo, ale to bardzo pozmieniało. Franceska  i Federico w końcu uświadomili sobie uczucie jakim się darzą i jego moc. Teraz ze zdwojoną siło nadrabiają stracony czas. A ja , cóż spotykam się z Leonem. Wspólne wypady do kina, na spacery, rozmowy ciągnące się całymi godzinami. Nie potrafię jednak być z nim do końca szczera. Nie wiem, jak mu powiedzieć o moim wcześniejszym związku, o zdradzie tak wielkiej, że część mnie przestała istnieć , boję się, że nie mogę mu dać tego czego oczekuje, na co zasługuje. Jest cudowny dla mnie, jego pocałunki są tak namiętne, pieszczoty tak delikatne, a we mnie siedzi coś, co nie do końca pozwala oddać się tej namiętności. STRACH. Przytłacza mnie, gniecie tak, że czasem nie mogę oddychać. Znamy się miesiąc, a Leon  jest tak ważny. Co jeśli postanowi odejść. Za pół roku, rok, pięć lat- tego nie przetrwam, nawet nie chcę próbować. Fran w przeciwieństwie do mężczyzny, wie co się dzieje w mojej głowie, tłumaczy, że  tak się nie stanie, a ja mimo jej perswazji nie potrafię porazić sobie sama ze sobą. Leon wciąż żartuje, że jestem jego muzą. Nutą  dźwięku, wersem piosenki. Prace nad płytą idą chłopakom świetnie.  Rozumieją się bez słów i są efekty, tylko Fede drwi czasem, że Leon  jest tak tkliwy, że nie wyobraża sobie by płyta nosiła inny tytuł jak AMOR.
Jestem inny. Ona mnie zmieniła. Miłość do niej. To już zmieniło nazewnictwo. Nie ma zakochania się, jest miłość. Przynajmniej z mojej strony. Co do Vivi nie jestem pewien. Jest, a jakby jej nie było. Nalega, abyśmy nie mówili o nas zbyt wielu osobą, unika publicznego pokazywania się ze mną. Nie wiem co się dzieję, wiem- ideałem nie byłem, znam swoje wady, bardzo się ich wstydzę. Właśnie może to, to. Wstydzi się. Zupełnie inaczej jest, gdy jesteśmy sami, bądź w wąskim gonie znajomych. Wtedy nie jest skrępowana. Kocham ją całować, dotykać, kochać się z nią. Wtedy mam wrażenie, że  też mnie kocha, że to nie jest tylko złudzenie, fatamorgana- Tyle czasu chodząc z tobą. Pamiętam dzień w którym cię poznałem. Miłość we mnie urodziła się. Twój uśmiech mnie nauczył, że za chmurami zawsze będzie słońce. Zdradzę Tobie, że bez ciebie nie mogę żyć. Światłem na drodze jesteś dla mnie. Odkąd moja dusza Cię zobaczyła. Twoja słodycz mnie opakowała. Kiedy jestem z Tobą zatrzymuje się zegar. Czujemy to oboje, serce nam to mówi i ucho słyszy delikatny nasz szept.
Uczucie Leona przeraża mnie coraz bardziej. Z jednej strony wiem, że je odwzajemniam. Pokazał mi czym jest miłość. Uświadomił, że uczucie, które nazwałam mianem miłości, w rzeczywistości nią nie było, ale z drugiej  strony jest strach cały czas strach, lęk przed odrzuceniem. Leon wie, że coś jest nie tak, ale za każdym razem kiedy próbuje ze mną porozmawiać, kieruję jego uwagę na inny problem.
Nie wiem, co jest nie tak. Mam wrażenie, że Fran wie, czemu Violetta trzyma mnie na dystans, ale jest lojalna  i raczej nie mam co na nią liczyć. Nasuwa się tylko jedno wytłumaczenie- poznała kogoś- Nie ma miłości bez zazdrości,  bo nie ma zazdrości bez miłości. Miłość przychodzi razem z zazdrością, a zazdrość odchodzi razem z miłością.
Dziś mija trzy miesiące odkąd Fede i Leon są w Sevilli. Skończyli  gromadzić też materiał na płytę. Wszystko dopracowali tak, że mogą wchodzić do studio i nagrywać. Brak tylko pomysłu na tytuł. Leon kursuje między Madrytem, a Sevillą, ale za każdym razem wraca do mnie. Dziś mamy porozmawiać. W telefonicznej rozmowie zaznaczył, że to bardzo ważne. Czekam w swoim mieszkaniu, dzwonek do drzwi, to on. Siadamy na łóżku, na, którym tyle razy się kochaliśmy. Delikatnie chwyta moje dłonie.
- Violetta , pomyślisz, że oszalałem i pewnie tak jest, ale kocham cię- klęka przede mną, obejmując moje kolana jedną ręką, drugą gzmera w kieszeni spodni,  nagle pojawia się   małe, czarne, aksamitne pudełeczko, które otwiera. Moim oczom ukazuje się złoty krążek z malutkim czarnym diamencikiem.
- Proszę, wyjdź za mnie.
- Nie, Leon. Proszę idź już.
Nie- to sławo dudni  w moich skroniach, wybiegłem stamtąd jak oszalały. Załamany, odrzucony, upokorzony. Ofiarowałem jej serce, miłość, wspólną przyszłość, w zamian słyszałem- Idź już!!! To nie może być prawda, przecież ona nie mogła tak igrać z moimi uczuciami,  nie mogę w to uwierzyć. Może to kara, za to jaki byłem dla kobiet wcześniej. Postanowiłem wyjechać natychmiast. Byle jak najdalej od niej- Dla miłości, nie zrobiłaś nigdy nic...Tylko dla miłości wyzwałaś wiatr, nigdy nie krzycząc. Dzieliłaś to samo serce, płaciłaś i zakładałaś się. A w tyle ta mania, która zostaje tylko moja.
Tak miłość drży na wargach, kiedy mamy ogień zamrożony w krwi. To miłość zagląda nam w oczy, to miłość nie daje nam spać. Jest niebem i piekłem rozkoszy, to ona przesłania nam świat.

Postanowiłem też, że będę odpowiedzialny. Pojechałem do restauracji, żeby poinformować Fede o wyjeździe, pech chciał, że nie zastałem przyjaciela. Za to była Fran. Słysząc jakie mam zamiary, zapytała:
-Dlaczego?
-Oświadczyłem się  Violettcie, ale cóż ona mnie nie chce, nie kocha mnie.
-Nieprawda !
- Co ty pierdolisz, odmówiła mi i kazała wyjść.
- Ona Cię kocha, nawet nie wiesz jak bardzo.
- Kocha ? Nawet nie żartuj w ten sposób.
- Violetta Cię kocha głupku, po prostu się boi.
- Ale czego?
-Że odejdziesz. Violetta miała narzeczonego. Parę dni przed ślubem okazało się, że ją zdradza. Nakryła go w ich sypialni z inną kobietą. Odwołała ślub, ale jej niedoszła teściowa z premedytacją oznajmiła jej, że nie jest dostatecznie dobra, że jest nikim. To podkopało jej poczucie własnej wartości.
-Dziękuję, że mnie uratowałaś, bez ciebie popełniłbym największy błąd w życiu- Poczekam, ponieważ tak nauczyło mnie życie. Pragnę Ci ofiarować swój świat
Przepłakałam chyba pół dnia. Ciągle siedziałam w tym samym  miejscu kiedy wszedł. Objął mnie delikatnie, subtelnie pocałował.
- Kocham  Cię Violu- moje serce i ja należymy do Ciebie, to się nigdy nie zmieni. Wiem, że potrzebujesz czasu, ja mam czas, mogę poczekać tak długo jak będzie potrzeba. Chwycił mnie za rękę i złożył na niej ten cudownie piękny pierścionek. On też należy do Ciebie- na zawsze.
Później obecnie...
Od tamtej rozmowy minęły trzy miesiące. Bez niej. Dziś nasz pierwszy koncert. Promujemy z Fede naszą wspólną płytę. Damy z siebie wszystko. To będzie sukces.
Czekam w swojej garderobie, na swój czas, gdy nagle słyszę delikatne pukanie. Otwieram, zamieram w bezruchu. Violetta. Podchodzi do mnie, tuli mnie delikatnie. Chwyta swą malutką   rączką mą dłoń. Coś wA nią wkłada. Dyskretnie zerkam, gdy słyszę jej głos:
- Możesz mi go założyć?- Tyle czasu chodząc z Tobą. Pamiętam dzień w którym cię poznałam. Miłość we mnie urodziła się…
P.S.
A płyta nosi tytuł AMOR.

poniedziałek, 12 września 2016

Rozdział 6- Pełna chata

Powrót do domu przebiegł w atmosferze skupienia. Czekało nas ostatnie. Dokument o którym mówił Ramallo. Testament.
-Violetta, jak się czujesz?- słyszę zatroskany głos Lilii.
-Ciociu dobrze naprawdę. Będę silna dla rodziców, żeby byli ze mnie dumni.
-Skarbie, przecież oni byli z ciebie dumni i teraz pewnie też są. My jesteśmy z ciebie dumni.
-Oddacie mnie.
-Kochanie nie wiemy, co postanowili twoi rodzice, ale zrobimy wszystko byś z nami była już na zawsze.
-A Leon i Diego, będą źli? - te słowa usłyszał Diego, który wszedł do salonu.
-Mała, my Cię nie oddamy. Jesteś nasza. Jeszcze będziesz miała dość i mnie i Leona.  Choć pamiętaj, kto ogląda z tobą Króla Lwa.
-Diego , a ty pamiętaj, co powiedziałam na lodowisku- śmieję się pierwszy raz od kilku dni widząc minę chłopaka.
-Mała zostawię ten wątpliwy zaszczyt Leonowi, on się bardziej nada.
-Pożyjemy, zobaczymy. Jeden gorszy od drugiego, obaj uzależnieni od czekolady. Diego chyba oboje przepadacie.
Nasze żartobliwe przekomarzanie przerywa wejście Ramallo. Mężczyzna zaopatrzony jest w stos dokumentów i teczek. Zbieramy się wszyscy w salonie. Powinniśmy pewnie spotkać się w biurze prawnym, ale oni wszyscy maja nadal na uwadze moje dobro. Ze względu na mnie, spotkanie to ma bardzo nieformalny charakter. Siedzimy więc wszyscy w salonie, z kubkami parującej kawy i gorącą czekoladą. Niby tak swobodnie, a jednak napięcie jest wprost namacalne. Nawet te dwa ancymony zachowują się poprawnie. Czuję jak co chwilę dłoń, któregoś z nich ściska moją.
-Kochani wiem, ze może to za wcześnie, ale czeka nas masa pracy, głównie z załatwianiem formalności.  Testament, który pozostawili rodzice Violetki jest bardzo skomplikowany. Najważniejsze założenia przedstawiają się następująco. W razie śmierci obojga rodziców opiekę nad Violą mają sprawować Lilli i Marcos Verdas, oni też mają sprawować opiekę nad jej majątkiem, aż do uzyskania pełnoletności przez Violę. Firma Germana ma być połączona z firmą Marcosa. Ja mam nadzorować tę współpracę i pilnować wszystkiego. Poza tym  German i Maria zwrócili się do was z dodatkową prośba. Mianowicie chcieli was prosić o taką opiekę nad córką, tak jakby była waszą. Co więcej ich życzeniem było byśmy wszyscy zamieszkali wspólnie, chodzi tu również o mnie i Olgę. Wiąże się to ze zmianą domu , na co zostały zadysponowanie dodatkowe fundusze. Na ten moment byłyby to  na tyle. Wiem, że są to szczątkowe informacje, ale dla was są wystarczające. Resztę omówimy później z Marcosem. Czeka nas masa papierkowej roboty. Dodatkowo musimy to wszystko robić w miarę szybko i bezboleśnie, bo w grę wchodzą naprawdę poważne interesy. Poza tym dobro Violi jest na pierwszym miejscu. Nie wydaję mi się , że te wszystkie wydarzenia nie odcisną na niej jakiegokolwiek piętna, ale musimy minimalizować szkody. Tu bardzo pomocni będą chłopcy. Myślę też ,że Mała powinna chodzić do normalnej szkoły.  Teraz tylko kwestia, czy wy się zgadzacie.
-Nie wyobrażamy sobie, że Violetta nie miałaby z nami mieszkać. Rozmawialiśmy co zrobimy w razie, gdyby testament stanowił inaczej. Ustaliliśmy, że tak czy tak będziemy walczyć.
Tak więc postanowione. Jedna wielka rodzina, a w tym wszystkim ja. To jest jeszcze takie nowe dla mnie. Z dnia na dzień mój świat, ale i życie bliskich mi osób zmieniło się diametralnie. Już nie ma Salamanki i naszego domu z ogrodem, nie ma rodziców, Franceski. Za to jest wujostwo, nowy dom, dwóch braci i ponoć szkoła, szkoła do której nigdy nie chodziłam. I jestem ja Violetta. Mała. To przezwisko wymyślił ponoć bystrzejszy z braci czyli Diego. Ale kto wie, jak się zachowuję mózg pod wpływem nadmiaru czekolady. Ciekawe czy to ktoś już zbadał? No dobrze, ale koniec żartów. Wszystko się zmienia więc i ja się zmieniam. Postanawiam: jestem dzielna, otwarta i ze wszystkim i wszystkimi dam sobie radę. Pozostaje już tylko jedno. Pożegnać się z Fran. Tak krótko się znamy, a już musimy się rozstać. Kolejna strata. Za dużo tego. Przypominam- mam być silna. Na spotkaniu ustalono, że dom w Salamance zostanie sprzedany. Jedynie co to wszystkie rzeczy, należące do nas znajdą się w naszym nowym wspólnym domu, który jak posłyszałam będzie gdzieś na obrzeżach Madrytu. Ale teraz najważniejsze, list do Fran który zabierze ze sobą Ramallo.
Do Franczeski.
Kochana moja Fran. Wiesz już, że moi rodzice poszli do nieba. Zostałam sama, ale ciocia i wujek się będą mną opiekować. I Olga i Ramallo, wszyscy będziemy razem mieszkać- w Madrycie.  Mam teraz też nowych braci Leona i Diego. Na początku nie chcieli się ze mną bawić, ale już tak nie jest. Z Diego byłam na lodowisku, a z Leonem będę chodzić do szkoły. Tyle nowości. Ale będę z Toba tęsknić. Poproszę wujka, żeby mnie czasem zabrał do Ciebie, albo Ty przyjedziesz do mnie. Zgadzasz  się. Ucz się hiszpańskiego, a ja będę się uczyć włoskiego. Duży przytulas.
Twoja Viola.
Przepraszam za błędy.

Ten list zamyka, pewien rozdział mojego życia. Miesiąc, który zmienił wszystko. Zmienił życie moje i innych osób. Czy ten czas ukształtował mnie na zawsze. Pytam, lecz nie znajduje odpowiedzi. To początek i koniec. Zyski i straty. Lecz na którą stronę przechyla się szala. Czy w ogóle można zrównać stratę rodziców z zyskaniem nowych w pakiecie z rodzeństwem. Przecież nie można stracić i zyskać jednocześnie. A może można? Miłość i miłość. Smutek, żal i radość. Tęsknota i potrzeba akceptacji. Tyle uczuć, w tak krótkim czasie. Każdy by eksplodował od ich nadmiaru, ale przecież dzieci są inne, wyjątkowe. Potrafią znieść wszystko i wszystko przetrwać. Wtedy czternaście lat temu zawalił się mój świat. W jednej chwili, ze szczęśliwej roześmianej różowej  księżniczki, nie zostało nic, tylko smutna zapłakana dziewczynka. Jedna chwila wystarczyła by powróciła radość i nadzieja na przyszłość. Miłość wyrosłą obok miłości, by z czasem zastąpić jedną. Inną, ale przecież nie gorsza, czy lepszą. Po prostu inną. Ponoć nic nie dzieję się bez powodu. Czy wiem, jaki cel miały te wszystkie wydarzenia? Nie. Czas i los pokażą. Wiem tylko, że nigdy przenigdy nie znajdę słów, gestów i czynów takich by mogły powiedzieć DZIĘKUJĘ,  za to kim  jestem. Za to, że mnie przygarnęli cudowni ludzie, że wraz z innymi równie cudownymi osobami stworzyli mi dom, pełen miłości, radości i wsparcia. Nauczyli, co jest dobre, a co złe. Pokazali świat z wszelkimi jego odcieniami, pokazali życie. Tylko pamiętajcie, to był początek podróży. Może niezbyt szczęśliwy, ale początek. Ciąg dalszy nastąpi. Muszę przecież opowiedzieć kolejne trzynaście lat...


Kochani, przede wszystkim – DZIĘKUJĘ.  Za to, że czytacie, komentujecie,  że jesteście. Rozdział VI znalazł się w Waszych rękach.  Zamyka on wątek dzieciństwa Violetty. Streszcza to, co wydarzyło się w jej życiu czternaście lat wcześniej. Ostatni akapit to takie podsumowanie z ust  dorosłej Violi. Będzie się ono pojawiało każdorazowo podsumowując kolejne lata jej życia. Dodatkowo od rozdziału VII zmieni się troszkę forma w jakiej będą pisane rozdziały, bowiem pojawią się też treści z perspektywy innych bohaterów (bohaterowie będą pojawiać się stopniowo wraz z dorastaniem Violi). Dialogi oraz podsumowania bohaterki (na końcu pewnej partii rozdziałów) pisane będą kursywą. Rozdział VII, ale i każdy kolejny będzie zaczynał się od przemyśleń jednego z bohaterów. Póki co tajemnicą pozostanie, który to z bohaterów- treści te również odznaczone będą kursywą. Mam nadzieję, że dodatkową atrakcją, będzie ilustrowanie rozdziałów autorskimi zdjęciami wykonanymi przez Oliwkę. Moja koleżanka wykonała te zdjęcia na sesjach specjalnie na mój użytek, także należą jej się szczególne podziękowania. Przyjemnego czytania i oglądania Ok, to tyle moich przemyśleń- po prostu chcę, abyście swobodnie mogli poruszać się w obszarze opowiadania. Zapraszam , podzielcie się swoimi uwagami, będzie mi bardzo miło.DO ZOBA!!!!
Eva.


sobota, 3 września 2016

Rozdział 5- Bracia i siostra

Drzwi mojego pokoju otwierają się gwałtownie. Zasapany Leon tylko spogląda w moją stronę i już jestem w jego ramionach. Tuli mnie chyba mocniej niż wujek.
-Księżniczko, tak bardzo, bardzo mi przykro.
-Leon, oni już nie wrócą, nigdy. Ciocia powiedziała, że zostaną w moim sercu. Mylisz, że tak będzie?
-Pewnie, że tak. Wszyscy będziemy o nich pamiętać.
Siedzę zapłakana na łóżku. Chłopcy postanowili, że dziś dotrzymają mi towarzystwa. Poszli do swoich pokoi po śpiwory, piżamy no i do kuchni po jakieś jedzenie.  Dbają o mnie, bardzo im jestem za to wdzięczna. Wolę być z nimi niż z ciocią. Ona za bardzo przypomina moją mamę. Mamę, której już nigdy nie zobaczę. Zsuwam się z łóżka do mojej niedomkniętej walizki. Tam na samym dnie spoczywa pieczołowicie zawinięta pozytywka, wyłuskuję ją z  puchatego swetra. Błyszczy jak wcześniej, ale już nie jest taka  sama. Z pięknego prezentu stała się symbolem, pamiątką. Właśnie postanawiam, że będzie przy mnie zawsze. Tak żebym pamiętała. Boję się, że zapomnę, a ta pozytywka będzie przypominać ich oboje. Nakręcam kluczyk i pokój wypełnia ten smutny dźwięk, piosenki do której tak pięknie tańczyła moja mama. Czuję, że dzięki  temu oni są ze mną.
Noc minęła na płaczu.  Gdy zgasło światło, uświadomiłam sobie powagę sytuacji. Co się teraz ze mną stanie, przecież prócz rodziców oraz Olgi  i Ramallo  nie mam nikogo. Czy oni się mną zajmą, a może mnie gdzieś oddadzą. Płakałam tak mocno, że w końcu Leon był zmuszony iść po swoich rodziców.  Skończyło się na tym, że wszyscy przenieśliśmy się do sypialni wujostwa i tam przytulana przez ciocię zasnęłam.
Kolejny dzień przyniósł przyjazd Olgi i Ramallo, którzy przeżywali wszystko podobnie jak my. Nie byłam jednak wstanie nic powiedzieć, ani wykonać żadnego gestu. Przytłaczało mnie to wszystko. A te najgorsze sprawy jeszcze przede mną. Uprzedzono mnie, że będzie pogrzeb, że muszę tam być. W mojej głowie tłoczy się milion uczuć. Zalewają mnie jak powódź. Gniew, złość, bezsilność. Widzę rozpacz bliskich mi osób, ale nie robi to już na mnie wrażenia. Teraz gniew dochodzi do głosu. Jak mogli zostawić mnie samą? Przecież obiecywali, że wrócą, że mnie nigdy nie zostawią. A teraz co nie ma ich, będą leżeć w zimnym grobie, z dala ode mnie. Zostaną w moim sercu. A co jeśli zapomnę, jeśli nie będę mogła przywołać wspomnień, obrazów. Leon powiedział, że wszyscy będziemy pamiętać. Skąd może to wiedzieć? Boję się, że zapomnę. Nakręcam chyba po raz tysięczny pozytywkę. W pokoju rozlega się smętna melodia (…)Dotyk, daj mi życie przez dotyk, miłość może uzdrowić lub być zimna jak śmierć(…). Śmierć, tak wcześnie zawitała do mojego życia, niechciana, nieoswojona. Wdarła się w brutalny sposób zabierając  to, co w życiu dziecka najważniejsze. Wszystko straciło swoją wartość. Niesamowitym wsparciem są bracia. Nie ciocia, nie Olga tylko oni. Tak młodzi, ale jednocześnie tak dojrzali. Zawsze, w każdym momencie pomocni. Tacy dwaj aniołowie stróże. Ciągle zapewnią mnie, że wszystko będzie dobrze, że się mną zaopiekują. Ciocia i wujek, oraz Olga i Ramallo też mi wciąż to powtarzają, ale jest to takie niewiarygodne. Może boję się, że oni też odejdą. Nie chcę by znów mnie zostawiono.  
Data pogrzebu została wyznaczona na następny dzień. Ramallo wytłumaczył mi również, że moi rodzice zostawili pewien dokument, który wpłynie na moją przyszłość, oraz przyszłość ich i wujostwa.
Ten dzień nadszedł zbyt szybko. Niby styczeń, a jakoś ciepło się zrobiło na dworze. Promienie słoneczne przebijają się nieśmiało zza chmur. Tak jakby samo niebo chciało w godny sposób pożegnać tę cudowną parę. Moich rodziców. Zmierzamy do maleńkiej kaplicy Kościoła mieszczącego się zaledwie kilka ulic od domostwa. Wszyscy w czarnych strojach, każdy w swoim świecie, zamknięty w bólu i żalu. Siedzę na tylnym siedzeniu troszkę wciśnięta między Diego i Leona. Oboje kurczowo trzymają mnie za ręce, które zrobiły się lodowate od paraliżującego mnie strachu. O dziwo nie płaczę. Zapas łez został już zużyty, przez poprzedzające to smutne wydarzenie dni. Sam widok  Kaplicy Kościoła przyprawia mnie o jeszcze większe przygnębienie. Pośrodku dwie hebanowe trumny okryte kobiercem białych tulipanów. Ukochane kwiaty mojej mamy, ale i moje. Całe wnętrze tonie w tulipanach. Z głośników sączy się cicha żałobna muzyka. Zawodzenie skrzypiec jest wręcz dojmujące. To tak jakby instrument uwewnętrzniał moją rozpacz. Siadam w ławce nadal pośród mojej młodocianej obstawy. Słucham słów które wypływają z ust księdza. I o dziwo, znajduje w nich ukojenie. Budzę się z otępienia i bólu. Zaczynam dostrzegać, że przecież  ta śmierć jest stratą nie tylko dla mnie. I Ramallo i Olga, wujostwo, każdy stracił ważną dla siebie osobę. Wszyscy oni latają nade mną, a ja nie doceniam tego, co dla mnie robią. Sama jestem w tym momencie zła na siebie, bo nie tego uczyli mnie rodzice. Słuchając tych słów płynących zza ołtarza postanawiam, że będę silna, że się nie poddam. Zrobię wszystko by rodzice patrzyli na mnie z dumą, żeby wujostwo nie miało powodów do zmartwień.

Pokrzepiona tymi przemyśleniami dotrwałam do końca uroczystości. Wsparcie, które mi okazali chłopcy pomogło pożegnać się z rodzicami po raz ostatni.

BLA BLA BLA ...

Pojawienie si ę jakiegokolwiek autora na blogu po tak d ł ugiej nieobecno ś ci, mo ż e oznacza ć tylko jedno. Koniec bloga. Jed...