Jest już z nami pół roku. Na naszych oczach zmieniła się. Dorosła.
Przecież ma tylko jedenaście lat. Czasem zastanawiam się czy nie jest starsza
ode mnie. Taka rozsądna i wyważona. Tak otwarta, a czasem jednak bardziej
odległa niż Droga Mleczna. Owinęła nas sobie wokół małego palca. Tak myśli.
Błąd. To my pozwalamy jej tak myśleć. Nasza prywatna mała księżniczka. Kochamy
ją i sami czujemy tę miłość, która nas obdarowała. Tak czystą i bezwarunkową.
Za parę dni ma urodziny. A to się panienka zdziwi. Czeka ją nie lada
niespodzianka.
W wieku jedenastu lat wkroczyłam w
dorosłość. No prawie. Moje urodziny za kilka dni. Nie liczę na nic specjalnego.
Dopiero się poznajemy i tyle się ostatnio wydarzyło, że nie wiem czy ktoś będzie pamiętał. Oswoiłam
się z myślą, że nie mam rodziców.
Wujostwo, Olga i Ramallo są cudowni. Kochający, opiekuńczy. Są zawsze i
wszędzie. Nie mogę tu zapomnieć o moich , jakże „wspaniałych” braciach. Ci czekoladożercy i ich pomysły, ale to
dłuższa historia. Teraz co najważniejsze. Mamy nowy dom. Po odczytaniu testamentu,
wujek wraz z Ramallo załatwili sprawy związane z naszym dawnym domem w
Salamance. Ryczałam cały dzień w swoim pokoju. Nie pomagały nalegania cioci, odwiedziny
chłopaków, babeczki z malinami Olgi,
nic. Po prostu ryczałam i ryczałam. Dopiero dźwięk pozytywki trochę mnie
otrzeźwił. Przecież mam być silna. Tak, jestem silna. Dom w Salamance został
sprzedany, ale wszystko co w nim było zostało zabrane do Madrytu. Taka mała
namiastka dawnego życia, ale zawsze to coś. Otrzymała, też list od Fran, o
dziwo napisany poprawnym hiszpańskim. Hiszpańskim bardziej poprawnym od mojego.
No, nauczyła się moja szalona włoszka.
Cóż obiecałyśmy sobie dozgonną przyjaźń na wieki, a co najważniejsze zarówno
wujostwo jak i rodzice Fran wyrazili zgodę na to byśmy czasem się odwiedzały. Nasz dom położony jest na obrzeżach Madrytu, w
cichej spokojnej okolicy. Mnóstwo zieleni, wszędzie drzewa, parki, place zabaw,
oczka wodne. Co najważniejsze dom jest tak olbrzymi, a zarazem tak przytulny,
że wszyscy bez problemu się w nim mieścimy. Mam własny pokój, podobnie jak
chłopcy. Są też pokoje wujostwa, Olgi, Ramallo, biuro wujka, salon, jadalnia,
oraz centrum całego życia naszego domu. Serce całego organizmu. Kuchnia. W której królowa jest tylko jedna-
Olga. Olbrzymia przestrzeń zapełniona szafkami, piekarnikami i gigantycznym
stołem przy którym uwielbiam siadać ze wszystkimi. To właśnie tu dzieją się
najważniejsze dla naszej rodziny rzeczy. To tu omówiliśmy moje pójście do
szkoły. Tak, chodzę do szkoły. Do tej
samej go której chodzą chłopcy. Dziwna jest to szkoła. Mieści się w starym
budynku porośniętym bluszczem. Spod mas zieleni przebijają gdzieniegdzie
okienka w śmiesznych czerwonych obramowaniach. Niewątpliwą zaleta jest to, że
położona jest bardzo blisko naszego domu.
Wujostwo twierdzi, że to bardzo prestiżowa szkoła. Nie do końca wiem, co
to oznacza, ale wiem, że jest to szkoła inna niż wszystkie. Nie ma klas, nie ma
przedmiotów typowych dla normalnej szkoły. Owszem uczymy się na przykład
języków. Ja mam angielski, francuski i
polski na który namówił mnie Diego. Chodzę też na zajęcia artystyczne, to znaczy,
śpiewam tańczę, naśladuję głosy, dźwięki, co sprawia mi olbrzymią przyjemność. Dodatkowo
są jeszcze ekonomia, historia- straszne przedmioty. Najgorsze są zajęcia z
etykiety. To sprawka Leona, który postanowił przeciwstawić się wujkowi i zaczął notorycznie późno wracać do domu. Wujek tak
się zdenerwował, że w ramach kary zapisał go na zajęcia przed, którymi chłopak
bronił się rękami i nogami. Wujek jednak był nieugięty. Temat podchwyciła Olga,
która zaczęła biadolić, że biedny chłopiec sam musi chodzić na takie nudne
zajęcia i, że mnie jako młodej damie też one by się przydały. Wiecie co jest
najdziwniejsze w tej szkole. Nie ma podziału na klasy, ani roczniki tylko na
stopnie zaawansowania. Głupota totalna, bo na niektóre te zajęcia chodzę z tymi
matołkami- na polski z Diego, a na ekonomię i etykietę z Leonem. A oni
mówią, że to dobrze, bo mają na mnie oko. Jasne. To ja mam oko na nich. Dwa
matołki niegrzeczne jak nie wiem co. Skaranie boskie dla cioci, która twierdzi,
że im przejdzie, bo to tylko taki wiek. Ja sobie myślę, że to z przejedzenia
czekoladą.
Dwudziesty dziewiąty maj. Kto ma dziś
urodziny? Ja Violetta C., ciekawe jak to będzie? Jako, że jest sobota i nie
idziemy do szkoły postanowiłam świętować moje urodziny z samego rana siedząc w
łóżku i oglądając Króla Lwa. Nie. Takie
były plany, ale nic z nich nie wyszło. Dlaczego ? Odpowiedź jest prosta i
zawiera w sobie dwa imiona Leo i Diego. Wpadli do mojego pokoju jak opętani,
krzycząc i śpiewając… sto lat, sto lat… . Nie obyło się od zdemolowania mojego
łóżka, bo doszli do wniosku, że to właśnie na nim muszą złożyć mi życzenia.
Żeby na życzeniach się skończyło, ale te dwa kochane głupki musiały mnie
wyłaskotać i wycałować, bo to przecież moje urodziny i tak tradycja każe. Nie
ogarniam jaka tradycja, ale z nimi to nigdy nic nie wiadomo. W stanie surowym
zaciągnęli mnie do kuchni, w której wszyscy już czekali. Ciocia, wujek, Olga,
Ramallo i super wypasione śniadanie. Tosty, naleśniki, babeczki z malinami.
Czegóż tam nie było, a wszystko przepyszne, że aż brakuje słów.
Po śniadaniu w ekspresowym tempie
dostałam nakaz natychmiastowego ubrania się i naszykowania do wyjścia.
Odnotujcie we wszystkich kalendarzach na czerwono. Diego sam z siebie zabrał
mnie do kina i na lody. Leon wykręcił się mówiąc, że idzie do kolegi. Diego stwierdził jednak, że to w końcu moje urodziny
więc się poświęci i to wyjście to taki prezent od niego. Podejrzane jednak
było, że ciocia mu pozwoliła mnie zabrać, wujek zmył się do gabinetu, a Olga
stwierdziła, że koniecznie musi pojechać z Ramallo na zakupy. Dobrze skoro tak
to ja naciągnę Diego na największe lody pistacjowo- malinowe jakie znajdę. Film,
który wybrał chłopak zdziwił mnie bardzo. Piękna i Bestia- i Diego siedział ze
mną w kinie. Nie ogarniam. Naprawdę z nim jest coś nie tak. Łudziłam się aż do
momentu w którym stwierdził, że bardzo, ale to bardzo kogoś przypominam-
Bestię. Co z typ z niego. Oj, lody drogo będą go kosztować. Po seansie naszło
go nagle na spacer po parku. Przeciągnął
mnie chyba po wszystkich możliwych alejkach. Byłam już zmęczona i
chciałam iść do domu, ale był nie ugięty. Odczuwał jeszcze potrzebę nakarmienia
kaczek i moje towarzystwo było niezbędne.
W końcu około szesnastej zlitował się
i poszliśmy do domu. A tam niespodzianka. Diego zaprowadził mnie pod drzwi i
kazał zadzwonić. Dziwne, przecież nigdy tak nie robimy. Ku mojemu zaskoczeniu
otworzył mi odświętnie ubrany Leon. Biała koszula, czarne odprasowane spodnie.
Coś niepokojącego działo się w naszym domu. Spojrzałam na Diego, ale ten tylko
głupio się uśmiechał. Leon chwycił mnie za rękę i zaczął prowadzić w stronę salonu, z którego dochodziły dźwięki
muzyki. Widok, który ukazał się moim oczom przeszedł moje najśmielsze
oczekiwanie. Wszyscy domownicy w eleganckich strojach. Salon udekorowany
mnóstwem balonów i serpentyn, olbrzymi napis na ścianie „Najlepszego Mała”, i
tort największy jaki widziałam. Ogłuszyło mnie chóralne „Sto lat” w wykonaniu
mojej rodzinki, mojej nowej rodzinki. Stałam zaskoczona, zdezorientowana, ale tak bardzo szczęśliwa. Jak się okazało
planowali to już od paru dni, a śniadanie i wyjście z Diego miało odwrócić
tylko moją uwagę. Leon wcale nie poszedł do kolegi tylko zajął się dekoracją. Największą
niespodzianką były prezenty. Otrzymałam od nich już tak wiele, a mimo to
jeszcze pomyśleli o upominkach dla mnie. Olga wraz z Ramallo podarowali mi
kartę upominkową do księgarni. Od wujostwa otrzymałam zaproszenie na obóz
językowy na który wybiera się Fran. Jednak tego co zrobili dla mnie młodzi nie
da się opisać. Leon przygotował pamiętnik, który był zarazem albumem. Wręczając
go powiedział tylko:
-To dla Ciebie byś napisała nową
historię. Twoja i naszą. To początek wspólnej historii. Możesz tu pisać o
wszystkim, ale też wklejać zdjęcia. To takie nowe otwarcie. Nie lepsze czy
gorsze, po prostu inne- wszystkich wzruszyły jego sowa, bo wypowiedziane przez
tak młodą osobę były tak akuratne w tym momencie.
Te przepiękne prezenty nie zagłuszyły
jednak łakomczucha, który tkwi we mnie. Już chciałam porwać się do tortu, który
oczywiście był z malinami, gdy zatrzymał mnie Diego.
-Mała, jeszcze prezent ode mnie.
-Diego przecież zabrałeś mnie do kina
i na lody. To miał być prezent.
-Niby tak, ale jest jeszcze dodatkowy
bonus. Idź do swojego pokoju.
-Diego, ale po co?
-Tam jest prezent.
Czym prędzej pobiegłam do pokoju.
Stwierdziłam, że im szybciej to zrobię tym szybciej skosztuję tortu. Wtedy
myślałam, że już nic piękniejszego mnie nie mogło spotkać, jednak to co
ujrzałam po otwarciu drzwi, a co było prezentem od Diego wywołało fontannę łez
radości i szczęścia...