niedziela, 14 sierpnia 2016

Szansa- część 3/3


Budzę się i jest jakoś inaczej. Otulona Jego silnymi ramionami, jestem jak w bezpiecznym kokonie. Czuję delikatny pocałunek na ramieniu, odwracam się, by spotkać Jego wzrok. Przygląda się w skupieniu. Czeka. Postanawiam nic nie mówić, a swe odczucia wyrazić pocałunkiem. Kąciki jego ust unoszą się, obdarowuje mnie cudownym uśmiechem.
-Dlaczego? – pyta niepewny.
-Czasem warto zaryzykować.
-Wiesz, że trochę się wczoraj zapomnieliśmy, przepraszam, powinienem pomyśleć.
-Przecież, ja też tu byłam, czy to coś zmienia?- wybuch Jego śmiechu mnie rozbraja.
-Dla mnie nie, ale w razie czego, będziesz gadać, że złapałem Cię na dziecko.
-Ja, skąd- teraz to już śmieje się ze mnie tak, że łzy zbierają mu się w kącikach oczu- nie martw się, jakby co, to będziemy kochać jak swoje.
Moje słowa sprawiają, że jeszcze bardzo długo nie chciało nam się wstawać, cieszyliśmy się sobą.
Od tamtego dnia mijają dziś dwa miesiące. On wrócił do swoich spraw, których multum nagromadziło się podczas jego nieobecności, a ja męczę się ze studentami na uczelni. Dosłownie się męczę. Bolą mnie nawet włosy i paznokcie. On oczywiście nie pomaga, śmiejąc się, że narzekam jak sterana życiem osiemdziesięciolatka. Nie powiem, że mnie tym cholernie wkurza. Zresztą wszystko mnie wkurza. Dosłownie każda mała pierdoła potrafi mnie doprowadzić do szewskiej pasji. Nie mówiąc o Nim. No nie mogę sobie wyobrazić, jak mógł wychodząc dziś do pracy wciągnąć moje kanapki. Jestem totalnie oburzona. Swoje żale postanowiłam w rozmowie telefonicznej przekazać Fran. Na nią można liczyć- zawsze. Nie dość, że słuchała mojego wywodu cały czas śmiejąc się to jeszcze na koniec palnęła:
-Zrób test, pewnie jesteś w ciąży.
-Chyba jesteś nienormalna, ja w ciąży, przecież nie jestem wiatropylna- odezwała się we mnie jędza.
-Nie powiesz, mi chyba, że patrzycie sobie w oczy i trzymacie się za rączki.
-No jasne Fran, musiałabym być Tobą.
-No proszę, jaka złośliwa, obstawiam, że jednak udało Mu się zrobić Ci dziecko, najwyższy czas.
-Cholera, ty możesz mieć rację, znając jego szczęście zrobił to za pierwszym razem, jasna cholera, może faktycznie złapie mnie na dziecko.
Nie dopuszczałam do siebie tej informacji. Ja w ciąży, to jakaś pomyłka. Mój instynkt macierzyński od dawna leci na sporym minusie. Ale wtedy nad morzem, przecież kochaliśmy się zapominając o całym świecie. Co ja głupia wtedy powiedziałam, że będę kochać jak swoje. Gdzie ja miałam głowę, no tak pytanie nie na miejscu. Fran może mieć rację. Wciąż chodzę wkurzona, gdzie tam, ja chodzę wkurwiona na cały świat. Tylko gdy On jest ze mną jestem szczęśliwa, spokojna. Jem za pięciu, nie mieszczę się w swoje ciuchy, okres mi się spóźnia. I niby ja jestem ta mądra. Doktorat, jasne, a głupia jak but u lewej nogi. Nagle wybucham płaczem. Nie mogę się opamiętać. A co jeśli faktycznie jestem w ciąży. Przecież ja sobie nie poradzę. Jak On zareaguje? On z Jego traumatycznymi przeżyciami. To się nie dzieje. Siedzę w swoim gabinecie i ryczę jak dziecko, głowa boli jak diabli. Zaczyna mi dzwonić w uszach, a przed oczami latają mi jakieś dziwne plamki. Później już nie ma nic. Spokój, cisza. Cisza, którą przerywa czyjś głoś:
- Zostawić Cię na chwilę i już narozrabiałaś.
- Wcale, że nie. A co Ty tu w ogóle robisz i gdzie jesteśmy.
-Wyobraź sobie, że jestem w trakcie bardzo ważnej rozprawy. Mój telefon dzwoni jak oszalały. Odbieram kiedy rozprawa dobiega końca. Słyszę spanikowaną Fran, która krzyczy:
-Violetta, padła bez życia , przyjeżdżaj do szpitala.
-Do szpitala? A co się ze mną stało?
-Zemdlałaś. Wygląda na to, że jednak wrobiłem Cię w dziecko- słysząc to zamieram, ukradkiem zerkam na Jego twarz by móc wyczytać jakiekolwiek emocję, oznakę zadowolenia lub jego braku.
-Pewnie jesteś zły.
-Co Ty opowiadasz, jestem obłędnie szczęśliwy, martwi mnie tylko, że mi nie powiedziałaś.
-Nie chodzi o to, że nie chciałam czy coś. Chciałam się najpierw upewnić.
-Jest problem. Rozmawiałem z lekarzem, który się Tobą opiekuje. Nie chcę Cię denerwować, ale nie jest dobrze. Do końca ciąży musisz leżeć, a i to nie zapewni stu procentowej gwarancji, że obędzie się komplikacji.
Czuję jak napływają mi łzy. Jeszcze przed paroma godzinami zastanawiałam się, czy to aby dobry pomysł mieć dziecko. A teraz jest mi wstyd, że byłam taka głupia. Pewnie, że chcę tego dziecka. Oboje chcemy. Zrobię wszystko, żeby było dobrze. Zaczynam płakać coraz głośniej. Jednak zawsze mogę liczyć na Niego. Siada obok mnie na łóżku. Przygarnia do siebie. Kiedy czuję jak mnie obejmuję ufam, że wszystko będzie dobrze, że naszej trójce się uda.
-Kocham Cię. Wszystko będzie dobrze- te słowa docierają do mnie i przenikają każdą komórkę mojego zmęczonego wydarzeniami dzisiejszego dnia ciała.
Kolejne dni to jakaś katorga. Nic nie robienie jest bardzo męczące, gorsze niż intensywna praca. Jedyne co robię to leżę i meczę mój palec wskazujący przerzucając kanały w telewizji. Siedzę, siedzę , czekam aż ktoś mnie odwiedzi i znów siedzę. Mój partner pracuje po osiemnaście godzin dziennie. Proszę, żeby zwolnił tempo, ale nie. Zwolni jak się dziecko urodzi. Cały czas powtarza, że bierze dwa miesiące tacierzyńskiego. Kochany, chce mi pomóc w pierwszych miesiącach opieki nad naszym maleństwem. Uwielbiam kiedy kładzie się ze mną na łóżku, przytula mnie. Czasem masuje moje obolałe plecy. Co chwilę całuje mój brzuch i do niego gada. Jest taki czuły i opiekuńczy.  Dni mijają jeden za drugim. Ciągle ta sama rutyna. Lekarz zadowolony jest z przebiegu ciąży, ale nadal całe dnie spędzam w łóżku. To już początek siódmego miesiąca. Jeszcze tylko  troszkę i będziemy w trójkę. Ich dwóch i ja. Tak, spodziewamy się chłopca. I już zostałam poinformowana, że nie mam żadnego wpływu na wybór imienia. Już się boję, co On może wymyśleć.
Dziś siedzę w salonie. Zostałam tam zniesiona i zaopatrzona w jedzenie i picie. Dobrze, że mi pampersa nie założył żebym do toalety nie chodziła. Za parę minut spodziewam się odwiedzin Fran i Lu. Od rana  jestem jakaś dziwnie poddenerwowana, gdzieś wewnątrz mnie narasta niepokój. Przeczucie czegoś niedobrego wisi w powietrzu. Nagle zaczynam czuć wielki ból w dole brzucha. Dziwne skurcze i słabość ogarniającą moje ciało. Czuje też dziwne ciepło i wilgoć między nogami. Ostrożnie wsuwam rękę. Krew. Cała dłoń jest we krwi. I nagle jak lawina dzieje się kilka rzeczy na raz. Trzaskają drzwi, wchodzą roześmiane dziewczyny i widzą mnie na kanapie całą we krwi. Ostatkiem sił proszę by zadzwoniły po pogotowie. Trwam w zawieszeniu. Mdleję. Z oddali dochodzą do mojej świadomości głosy syren karetki. Nie czuję już nic. Nic się nie liczy, a w mej głowie jak echo brzmi zdanie: Ratujcie moje dziecko.
Jak przez mgłę widzę wnętrze karetki i słyszę ten przeraźliwy dźwięk syreny. Samochód pędzi, a ja na przemian to tracę świadomość, to ją odzyskuję. Ja się nie liczę niech tylko walczą o te mała kruszynkę, niech dają jej szansę. Nie wiem kiedy, a znajduję się na sali operacyjnej. Z wysiłkiem podnoszę powieki. Oślepia mnie światło lamp zawieszonych nad sufitem. Dookoła trwa nerwowa krzątanina. Pielęgniarki i lekarze uwijają się jak w ukropie. Mam nadzieję, że zdążą. Moje maleństwo musi być zdrowe. Ktoś musi zająć się Nim, kiedy mnie zabraknie. Nie mam wątpliwości, że mój czas nadszedł. Nigdy nie zobaczę mojego maleństwa, nie zobaczę jak wyrastają mu ząbki, jak stawia pierwsze kroki. Nie będzie mnie przy nim kiedy pójdzie do przedszkola, do szkoły. Nie będę patrzeć kiedy się będzie zakochiwał. Jak bardzo żałuję, że nie powiedziałam Mu jak bardzo się cieszę, że będziemy mieć dziecko, że Go mam, że jestem z Nim szczęśliwa. Zawsze myślałam, że mam jeszcze czas, że zdążę Mu to wszystko powiedzieć. Mam tylko nadzieję, że On i tak to wie. Chcę, żeby kochał naszego synka za nas dwóch. Wiem, że tak będzie.
Próbuję skupić swój wzrok na jednym punkcie. Może to pozwoli mi jakoś trwać. Niefortunnie mój wzrok zahacza się na jednej z lamp. Widzę tam wszystko co się dzieje. Mój odsłonięty brzuch, cały wysmarowany  czymś brązowym, widzę lekarza jak mnie rozcina. Znów krew, pełno krwi. Ostatnie co widzę, to moment w którym mój synek przychodzi na świat. Tylko widzę. Słyszę jakieś krzyki, ale nie jest to płacz. Nie. To nie może się tak skończyć. On musi zacząć płakać. Błagam chcę usłyszeć jego płacz. Mijają sekundy mam wrażenie, że to godziny. Ale wreszcie słyszę małego. Teraz jestem spokojna. Odpływam.
...
Otwieram oczy. Znajduję się w jakimś ciemnym pokoju. Nie wiem gdzie jestem. Czuję, że leżę na jakimś łóżku. Mam wrażenie, że ja się obudziłam, że mój umysł się obudził, ale nie ciało. Wszystko mnie boli. Całe ciało. Jakby ktoś rozerwał mnie na kawałeczki. Coś ciężkiego leży na mojej ręce, próbuję ją unieść, ale nie daję rady. Ponownie moje powieki opadają. Jestem bez sił. Zasypiam.  
-Jesteś wszystkim co mam. Proszę, chcę Cię mieć przy sobie. Chce patrzeć jak się śmiejesz, jak się złościsz. Potrzebujemy Cię i Ja i nasze dziecko. Kocham Cię, proszę obudź się już. Przecież tyle spałaś. Musisz zobaczyć małego. Ma Twój uśmiech, ale moje oczy. Jest taki maleńki. Proszę, wróć do mnie, tak bardzo Cię kocham. Już nie będę rozrzucać brudnych ciuchów w łazience, będę odkładać szklanki do zlewu, kupię Ci nowe skarpetki w serduszka. Proszę ….
Jak przez mgłę słyszę KOCHAM CIĘ, WRÓĆ DO MNIE.
I nagle wszystko wraca. Widzę krew, słyszę dźwięk syreny i w końcu płacz dziecka. Gwałtownie otwieram oczy. Pokój tonie w świetle słonecznym. Ktoś trzyma moją dłoń. Odwracam głowę, napotykam Jego zmęczone spojrzenie. Jego twarz. Zapadnięte policzki, poszarzała cera, zarost, ale wielka radość w oczach.
-Wiedziałem, że się obudzisz.
-Co z naszym dzieckiem?- pierwsze pytanie, które pada z moich ust.
-Kochanie nic się nie przejmuj, mały ma się dobrze. Jeszcze kilka dni musi zostać w inkubatorze, ale wszystko jest dobrze.
-Ile spałam?
-Długo, za długo.
Spałam prawie miesiąc. W tym czasie neonatolodzy zrobili wszystko by nasz syn rozwijał się prawidłowo. Na szczęście mimo wielu komplikacji jest dobrze. Mój partner czuwał na nami dzień w dzień. Był ze mną, był z małym. Z Ignasio, z naszym synkiem.
Kiedy Go poznałam nie spodziewałam się, że tak potoczy się nasza historia. Mimo przeszkód, nadal jesteśmy razem, jesteśmy szczęśliwi. Krzątam się po salonie sprzątając zabawki porozrzucane przez moich chłopców. Z tarasu dobiegają mnie radosne śmiechy, przenieśli się by bałaganić w ogrodzie. Wraz z naszymi znajomymi i ich dziećmi spędzamy cudowne popołudnie. Dokładnie rok temu wróciliśmy w trójkę ze szpitala. Widzę, że Ignaś wylądował na kolanach u cioci Fran, a mój partner zmierza w stronę salonu. Patrzę na jego przystojna twarz i przypomina mi się każda chwila z Nim spędzona. Obrazy zalewają mnie jak szalone. I te dobre i te złe. Bez Niego jestem nikim. Bez Nich. Uświadamiam sobie jak długo czekałam myśląc, że gesty wystarczą. Owszem są ważne ale czasem słowa zmieniają wszystko. Nagle wpadam w Jego ramiona. Czuły pocałunek. Uczucia zalewają moje ciało jak powódź. Czuję jak moje policzki pokrywa silny rumieniec. Zawstydzają mnie moje własne emocje. Odchylam się lekko by móc zajrzeć Mu w oczy. Widzę w nich miłość. Miłość do  mnie,  do naszego syna. Wiem, że będziemy razem już zawsze, na zawsze. W jego ramionach zamyka się cały mój świat. W jego oczach błyszczy moje szczęście. To właśnie miłość. W końcu nadszedł ten czas. Nasz czas.
-Viola, wiesz, jak bardzo Cię kocham.
-Wiem, ja też Cię kocham Diego.

8 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Cudowny.
      Od samego początku bardzo mi się podobał.
      Twój styl pisania jest zajebisty!
      Aczkolwiek to, że jest to OS o Dielettcie mnie przeraża.
      Nie przepadam za tym parringiem.
      Nie kryje tego. Po prostu nie lubię ich jako pary.
      Mimo parringu i tak mi się podoba.

      Maddy ❤

      Usuń
  2. Cudowny *-*
    Kocham twój styl pisania
    Po prostu cudo,nie mam słów kochana 💕

    OdpowiedzUsuń
  3. Brak słów :)
    Opowiadanie jest świetne :)
    Uwieeelbiam :**

    OdpowiedzUsuń
  4. Pięknie napisane. Płakałam jak dziecko na ostatnim akapicie.
    Jestem oczarowana tą historią.
    Czekam na więcej Twoich cudownych powiadań.
    Całusy :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudowny one shot
    A ja od początku tego os'a wyobrażałam sobie, że to Leon
    a potem to się okazuje, że to jednak Diego, trudno
    Dla mnie to był Leon, za bardzo go uwielbiam <3
    Czekam na kolejne opowiadania
    Buziaczki:**

    Patty;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Kochane bardzo dziękuję za pozytywne komentarze. Wiedziałam, że nie przypadnie Wam do gustu zakończenie opowiadania, a jednak wyrażacie opinię i to pozytywne. Nie wiem dlaczego, ale zaczynając pisać, a nawet wcześniej myśląc o tym chcę napisać po prostu nie widziałam tam Leona. Jesteście jednak tak kochane, że następnym razem....

    OdpowiedzUsuń

BLA BLA BLA ...

Pojawienie si ę jakiegokolwiek autora na blogu po tak d ł ugiej nieobecno ś ci, mo ż e oznacza ć tylko jedno. Koniec bloga. Jed...