wtorek, 23 sierpnia 2016

Rozdział 4- Mała.

Tak bardzo się martwiłam przyjeżdżając tu. Bałam się, że będę samotna, że nie będę się miała z kim bawić. Jak bardzo się myliłam. Czas spędzony z wujostwem- świetna sprawa. Zaczęło się od tego, że przygotowali dla mnie super pokój , taki o jakim taka dziewczynka jak ja może tylko pomarzyć. Dalej był Sylwester, sztuczne ognie, mnóstwo śmiechu i zabawy. Podczas, gdy chłopcy byli w szkole lub na zajęciach wychodziłyśmy z ciocią na różne wycieczki, do kina, Palmiarni, do różnych galerii w których były zajęcia z malarstwa dla dzieci. Odbierałyśmy chłopców ze szkoły, wspólnie odwiedzaliśmy wujka w pracy by później zaciągnąć go na obiad. Czasem chodziliśmy na pizzę, czasem do eleganckiej restauracji, ale najfajniej było, gdy ciocia pakowała jedzonko 
i robiliśmy sobie piknik na podłodze w biurze wujka. Komicznie to wyglądało. Gabinet szanowanego adwokata madryckiego zmieniał się w plażę. Puszysty kremowy dywan zamieniał się w koc plażowy.  Poduszki z kanapy również lądowały na podłodze, a my chętnie się na nich kładliśmy. Z Leonem i Diego też się fajnie dogadywaliśmy. 
Z Leonem chyba od początku miałam lepszy kontakt, może dlatego, że dzieliła nas niewielka różnica wieku, natomiast moje stosunki z Diego poprawiły się znacznie po dniu, który spędziliśmy razem oglądając „Króla Lwa”. Załapaliśmy fajny kontakt. Czułam się z nimi wszystkimi jak u siebie w domu, tak jakbym była z Olgą, Ramallo i  moimi kochanymi rodzicami. No właśnie. Jutro wracają rodzice, a mój pobyt w Madrycie dobiegnie końca. Trudno przyznać się przed samą sobą, ale będę tęskniła za moim tymczasowym domem, a w szczególności za chłopakami. W moim domu 
w Salamance nie mam wielu koleżanek, ponieważ nie chodzę do normalnej szkoły, tylko mam indywidualny tok nauczania. Moją najlepszą przyjaciółką jest Franceska. Mieszka po sąsiedzku, 
a przyprowadziła się wraz z rodzicami z Włoch, początkowo było jej bardzo ciężko bo słabo mówiła po hiszpańsku i właśnie tak się zaczęło. Dzięki guwernantkom opanowałam włoski w stopni zadowalającym , więc Fran swobodnie mogła się ze mną porozumieć. Fran jest bardzo szczera 
i otwarta, mimo, że jest trochę starsza ode mnie. Świetnie się dogadujemy.
Dziś ich zobaczę. Mimo, że te  dwa tygodnie naprawdę szybko zleciały, bardzo się stęskniłam. Już wczoraj zaczęłam pakować walizkę. Nie poszło mi to chyba najlepiej, ale przynajmniej moje rzeczy zgrupowałam w jednym miejscu. Czas oczekiwania postanowiłam spędzić na zabawie 
z ciocią i robieniu powitalnych laurek dla rodziców, bo te w ramach podziękowania dla cioci 
i wujka, oraz dla Leo i Diego dawno zrobiłam. Dziś jest tak jakoś inaczej. Czas jakby się zatrzymał. Wskazówki zegarów stoją w miejscu robiąc mi na złość. Chłopcy zdążyli wrócić ze szkoły, wujek 
z pracy, nawet obiad zdążyliśmy zjeść. Ich nadal nie ma. Zaczynam się niepokoić. Biegam od okna do drzwi, od drzwi do okna i tak już od godziny. Jest siedemnasta, a ich nadal nie ma. Mieli być już godzinę temu. Ciocia uspokaja mnie. Przecież to Madryt, a nie Salamanca, tu korki są na porządku dziennym. Jednak ja jestem niecierpliwa i nawet nie przyjmuję do siebie tłumaczeń cioci. Coraz bardziej mam ochotę się rozpłakać. Dopiero Diego namawia mnie na przechadzkę na pobliskie lodowisko. Na parę minut zapominam. Nie ważne, że nie potrafię nawet ustać na łyżwach, ale chłopak próbuje zrobić wszystko bym nie myślała. Cały czas nie mogę się nadziwić że po tak ciężkich początkach tak dobrze się dogadujemy. To fajny chłopak. Nie wiele myśląc  mówię:
-Diego, kiedyś zostaniesz moim mężem- chłopak naciąga mi czapkę na oczy i wybucha nieopanowanym śmiechem.
-Chyba w Twoich snach Mała. Nigdy w życiu.
-To się jeszcze okaże.
Około dziewiętnastej chłopak zdecydował o powrocie. Ja też byłam więcej niż chętna. Byłam przekonana, że w przytulnym salonie domu Verdasów już są moi kochani rodzice. Jednak to co zastałam po powrocie, było ponad moje siły. Przypomnę. Mam dziesięć lat i poniekąd jestem jeszcze dzieckiem, no może młodą panienką. Nie jestem dorosła, nie ogarniam spraw dorosłych. Ale wracając do meritum. W salonie zastałam oboje wujostwa. Ciocia siedziała na kanapie i bardzo mocno płakała. Zaczerwienione policzki i nos, opuchnięte oczy, zmiętolona chusteczka w dłoni plus stos zużytych na stoliku. Wujek nerwowo przechadza się w te i spowrotem  z całej siły przyciskając komórkę do ucha. Najbardziej moją uwagę przykuły obrazy pojawiające się we włączonym telewizorze, mianowicie raz po raz pokazywano zdjęcia moich rodziców. Fotografie mojej mamy jeszcze z czasów jej występów, oraz te na których widniał tato i ja.
W pierwszym momencie nie zauważyli naszego powroty, jednak po chwili wujek zorientował się, że Diego i ja patrzymy na sceny rozgrywające się w salonie. Nim się obejrzałam znalazłam się 
w ramionach Marcosa. Tulił mnie tak jakby chciał mnie udusić. Po chwili dołączyła ciocia, nadal płacząc. Nie do końca rozumiałam co się dzieje, ale nie mogło to być nic dobrego. Jeszcze nie docierało do mnie, że wszystko to co miało miejsce tego wieczora w salonie tak znacząco wpłynie na moją przyszłość, moją i ich.
-Gdzie rodzice? Jeszcze ich nie ma?
-Skarbie Twoi rodzice nie przyjadą.
-Znaczy się przedłużyli wyjazd? Kiedy będą.
-Kochanie twoi rodzice bardzo Cię kochali. Ale …
Jakie ale… nie ma żadnego ale, chcę żeby oni byli tu i teraz. Wujek posadził mnie na kanapie. Poprosił też Diego żeby ten poszedł do jego gabinetu i zadzwonił do Leona, który już dawno powinien być w domu. Ciocia powoli opanowała emocje, przysiadła obok mnie delikatnie zamykając moje dłonie w swoich.
-Violetta wiesz, że rodzice pojechali w góry. Wczoraj tuż przed wyjazdem poszli jeszcze na stok pojeździć. Wtedy wydarzyło się coś bardzo złego. Zjechali ze szlaku. A później coś się wydarzyło. Ktoś swoją głupotą i nieodpowiedzialnością wywołał lawinę. Niestety twoi rodzice, oni nie zdążyli uciec. Masy śniegu ich porwały. Szukali ich bardzo długo. Jednak, gdy ich znaleźli już nic nie dało się zrobić. Skarbie oni odeszli. Są teraz w niebie i stamtąd będą się tobą opiekować. Zawsze.
Czuję jak ramiona cioci znów mnie otulają. Jak to, moi rodzice nie żyją. Co ona mi próbuje powiedzieć, że już nie wrócą, że ich nie ma. Przecież oni nigdy by mnie nie zostawili. To jakieś okrutne kłamstwo. Ciocia jeszcze coś mówi, ale nie słyszę już nic, mój wzrok skupia telewizor na którego ekranie nadal ukazują się migawki z naszymi zdjęciami. Nie ma ich… zeszła lawina… nie zdołali ich uratować. Nie. Nie. Nie . To kłamstwo,  okrutne kłamstwo, jak mogli. Czuję czyjąś dłoń na ramieniu. A nawet nie. To podświadomość, że ktoś mnie dotyka. Ja nie czuję już nic. Odwracam twarz. Cała zapłakana spoglądam na osobę która przysiada na oparciu kanapy. Diego. Przytula mnie, płacze razem ze mną. Zsuwamy się na dywan i nagle jestem w objęciach chłopaka. Moje drobne ciało wstrząsają serie drgawek spowodowanych płaczem. Łzy płyną nieprzerwanym strumieniem. Nadal brzmią te słowa -nie udało się ich uratować. Zostawili mnie samą. Wokół mnie panuje kompletna cisza. Żaden dźwięk nie dociera do mnie, nic. Nie pojmuje tego co mi powiedzieli. Czuje tylko Diego, który nadal mnie tuli do siebie.
-Diego zabierz Violę do pokoju. My spróbujemy się jeszcze czegoś dowiedzieć. Skarbie zaopiekuj się nią, ona bardzo was teraz potrzebuje. Jak wróci Leon przyślę go do was. Musimy zadzwonić do Ramallo, do Olgi. Musimy wszystko załatwić.
-Dobrze mamo, ale zaopiekujecie się Malutką.

-Wszyscy się nią zaopiekujemy.




MADDY tylko się nie denerwuj tym co powiedziała Violetta- pamiętaj ona jest jeszcze dzieckiem:)

piątek, 19 sierpnia 2016

Notka informacyjna :)



Kochani czytelnicy, 

według rozkładu pojawiania się rozdziałów w niedzielę powinna pojawić się czwarta część historii "Zakochanie są wśród nas", niestety nastąpi mały poślizg w 

publikacji. Rozdział pojawi się 

w poniedziałek, a już najpóźniej we wtorek. Przepraszam za opóźnienie ale w
 sobotę bawię się 
na weselu mojego kuzyna, natomiast w niedzielę wyjeżdżam i naprawdę słabo 
u mnie z czasem. 

Co do czytania i komentowania Waszych blogów. 

Cóż wszystkie na bieżąco czytam i oczywiście jak zawsze podziwiam, natomiast 

z komentowaniem 
to już gorzej. Poprawię się. Siedząc na plaży nadrobię wszystko. 


Pozdrawiam i do następnego. 

niedziela, 14 sierpnia 2016

Szansa- część 3/3


Budzę się i jest jakoś inaczej. Otulona Jego silnymi ramionami, jestem jak w bezpiecznym kokonie. Czuję delikatny pocałunek na ramieniu, odwracam się, by spotkać Jego wzrok. Przygląda się w skupieniu. Czeka. Postanawiam nic nie mówić, a swe odczucia wyrazić pocałunkiem. Kąciki jego ust unoszą się, obdarowuje mnie cudownym uśmiechem.
-Dlaczego? – pyta niepewny.
-Czasem warto zaryzykować.
-Wiesz, że trochę się wczoraj zapomnieliśmy, przepraszam, powinienem pomyśleć.
-Przecież, ja też tu byłam, czy to coś zmienia?- wybuch Jego śmiechu mnie rozbraja.
-Dla mnie nie, ale w razie czego, będziesz gadać, że złapałem Cię na dziecko.
-Ja, skąd- teraz to już śmieje się ze mnie tak, że łzy zbierają mu się w kącikach oczu- nie martw się, jakby co, to będziemy kochać jak swoje.
Moje słowa sprawiają, że jeszcze bardzo długo nie chciało nam się wstawać, cieszyliśmy się sobą.
Od tamtego dnia mijają dziś dwa miesiące. On wrócił do swoich spraw, których multum nagromadziło się podczas jego nieobecności, a ja męczę się ze studentami na uczelni. Dosłownie się męczę. Bolą mnie nawet włosy i paznokcie. On oczywiście nie pomaga, śmiejąc się, że narzekam jak sterana życiem osiemdziesięciolatka. Nie powiem, że mnie tym cholernie wkurza. Zresztą wszystko mnie wkurza. Dosłownie każda mała pierdoła potrafi mnie doprowadzić do szewskiej pasji. Nie mówiąc o Nim. No nie mogę sobie wyobrazić, jak mógł wychodząc dziś do pracy wciągnąć moje kanapki. Jestem totalnie oburzona. Swoje żale postanowiłam w rozmowie telefonicznej przekazać Fran. Na nią można liczyć- zawsze. Nie dość, że słuchała mojego wywodu cały czas śmiejąc się to jeszcze na koniec palnęła:
-Zrób test, pewnie jesteś w ciąży.
-Chyba jesteś nienormalna, ja w ciąży, przecież nie jestem wiatropylna- odezwała się we mnie jędza.
-Nie powiesz, mi chyba, że patrzycie sobie w oczy i trzymacie się za rączki.
-No jasne Fran, musiałabym być Tobą.
-No proszę, jaka złośliwa, obstawiam, że jednak udało Mu się zrobić Ci dziecko, najwyższy czas.
-Cholera, ty możesz mieć rację, znając jego szczęście zrobił to za pierwszym razem, jasna cholera, może faktycznie złapie mnie na dziecko.
Nie dopuszczałam do siebie tej informacji. Ja w ciąży, to jakaś pomyłka. Mój instynkt macierzyński od dawna leci na sporym minusie. Ale wtedy nad morzem, przecież kochaliśmy się zapominając o całym świecie. Co ja głupia wtedy powiedziałam, że będę kochać jak swoje. Gdzie ja miałam głowę, no tak pytanie nie na miejscu. Fran może mieć rację. Wciąż chodzę wkurzona, gdzie tam, ja chodzę wkurwiona na cały świat. Tylko gdy On jest ze mną jestem szczęśliwa, spokojna. Jem za pięciu, nie mieszczę się w swoje ciuchy, okres mi się spóźnia. I niby ja jestem ta mądra. Doktorat, jasne, a głupia jak but u lewej nogi. Nagle wybucham płaczem. Nie mogę się opamiętać. A co jeśli faktycznie jestem w ciąży. Przecież ja sobie nie poradzę. Jak On zareaguje? On z Jego traumatycznymi przeżyciami. To się nie dzieje. Siedzę w swoim gabinecie i ryczę jak dziecko, głowa boli jak diabli. Zaczyna mi dzwonić w uszach, a przed oczami latają mi jakieś dziwne plamki. Później już nie ma nic. Spokój, cisza. Cisza, którą przerywa czyjś głoś:
- Zostawić Cię na chwilę i już narozrabiałaś.
- Wcale, że nie. A co Ty tu w ogóle robisz i gdzie jesteśmy.
-Wyobraź sobie, że jestem w trakcie bardzo ważnej rozprawy. Mój telefon dzwoni jak oszalały. Odbieram kiedy rozprawa dobiega końca. Słyszę spanikowaną Fran, która krzyczy:
-Violetta, padła bez życia , przyjeżdżaj do szpitala.
-Do szpitala? A co się ze mną stało?
-Zemdlałaś. Wygląda na to, że jednak wrobiłem Cię w dziecko- słysząc to zamieram, ukradkiem zerkam na Jego twarz by móc wyczytać jakiekolwiek emocję, oznakę zadowolenia lub jego braku.
-Pewnie jesteś zły.
-Co Ty opowiadasz, jestem obłędnie szczęśliwy, martwi mnie tylko, że mi nie powiedziałaś.
-Nie chodzi o to, że nie chciałam czy coś. Chciałam się najpierw upewnić.
-Jest problem. Rozmawiałem z lekarzem, który się Tobą opiekuje. Nie chcę Cię denerwować, ale nie jest dobrze. Do końca ciąży musisz leżeć, a i to nie zapewni stu procentowej gwarancji, że obędzie się komplikacji.
Czuję jak napływają mi łzy. Jeszcze przed paroma godzinami zastanawiałam się, czy to aby dobry pomysł mieć dziecko. A teraz jest mi wstyd, że byłam taka głupia. Pewnie, że chcę tego dziecka. Oboje chcemy. Zrobię wszystko, żeby było dobrze. Zaczynam płakać coraz głośniej. Jednak zawsze mogę liczyć na Niego. Siada obok mnie na łóżku. Przygarnia do siebie. Kiedy czuję jak mnie obejmuję ufam, że wszystko będzie dobrze, że naszej trójce się uda.
-Kocham Cię. Wszystko będzie dobrze- te słowa docierają do mnie i przenikają każdą komórkę mojego zmęczonego wydarzeniami dzisiejszego dnia ciała.
Kolejne dni to jakaś katorga. Nic nie robienie jest bardzo męczące, gorsze niż intensywna praca. Jedyne co robię to leżę i meczę mój palec wskazujący przerzucając kanały w telewizji. Siedzę, siedzę , czekam aż ktoś mnie odwiedzi i znów siedzę. Mój partner pracuje po osiemnaście godzin dziennie. Proszę, żeby zwolnił tempo, ale nie. Zwolni jak się dziecko urodzi. Cały czas powtarza, że bierze dwa miesiące tacierzyńskiego. Kochany, chce mi pomóc w pierwszych miesiącach opieki nad naszym maleństwem. Uwielbiam kiedy kładzie się ze mną na łóżku, przytula mnie. Czasem masuje moje obolałe plecy. Co chwilę całuje mój brzuch i do niego gada. Jest taki czuły i opiekuńczy.  Dni mijają jeden za drugim. Ciągle ta sama rutyna. Lekarz zadowolony jest z przebiegu ciąży, ale nadal całe dnie spędzam w łóżku. To już początek siódmego miesiąca. Jeszcze tylko  troszkę i będziemy w trójkę. Ich dwóch i ja. Tak, spodziewamy się chłopca. I już zostałam poinformowana, że nie mam żadnego wpływu na wybór imienia. Już się boję, co On może wymyśleć.
Dziś siedzę w salonie. Zostałam tam zniesiona i zaopatrzona w jedzenie i picie. Dobrze, że mi pampersa nie założył żebym do toalety nie chodziła. Za parę minut spodziewam się odwiedzin Fran i Lu. Od rana  jestem jakaś dziwnie poddenerwowana, gdzieś wewnątrz mnie narasta niepokój. Przeczucie czegoś niedobrego wisi w powietrzu. Nagle zaczynam czuć wielki ból w dole brzucha. Dziwne skurcze i słabość ogarniającą moje ciało. Czuje też dziwne ciepło i wilgoć między nogami. Ostrożnie wsuwam rękę. Krew. Cała dłoń jest we krwi. I nagle jak lawina dzieje się kilka rzeczy na raz. Trzaskają drzwi, wchodzą roześmiane dziewczyny i widzą mnie na kanapie całą we krwi. Ostatkiem sił proszę by zadzwoniły po pogotowie. Trwam w zawieszeniu. Mdleję. Z oddali dochodzą do mojej świadomości głosy syren karetki. Nie czuję już nic. Nic się nie liczy, a w mej głowie jak echo brzmi zdanie: Ratujcie moje dziecko.
Jak przez mgłę widzę wnętrze karetki i słyszę ten przeraźliwy dźwięk syreny. Samochód pędzi, a ja na przemian to tracę świadomość, to ją odzyskuję. Ja się nie liczę niech tylko walczą o te mała kruszynkę, niech dają jej szansę. Nie wiem kiedy, a znajduję się na sali operacyjnej. Z wysiłkiem podnoszę powieki. Oślepia mnie światło lamp zawieszonych nad sufitem. Dookoła trwa nerwowa krzątanina. Pielęgniarki i lekarze uwijają się jak w ukropie. Mam nadzieję, że zdążą. Moje maleństwo musi być zdrowe. Ktoś musi zająć się Nim, kiedy mnie zabraknie. Nie mam wątpliwości, że mój czas nadszedł. Nigdy nie zobaczę mojego maleństwa, nie zobaczę jak wyrastają mu ząbki, jak stawia pierwsze kroki. Nie będzie mnie przy nim kiedy pójdzie do przedszkola, do szkoły. Nie będę patrzeć kiedy się będzie zakochiwał. Jak bardzo żałuję, że nie powiedziałam Mu jak bardzo się cieszę, że będziemy mieć dziecko, że Go mam, że jestem z Nim szczęśliwa. Zawsze myślałam, że mam jeszcze czas, że zdążę Mu to wszystko powiedzieć. Mam tylko nadzieję, że On i tak to wie. Chcę, żeby kochał naszego synka za nas dwóch. Wiem, że tak będzie.
Próbuję skupić swój wzrok na jednym punkcie. Może to pozwoli mi jakoś trwać. Niefortunnie mój wzrok zahacza się na jednej z lamp. Widzę tam wszystko co się dzieje. Mój odsłonięty brzuch, cały wysmarowany  czymś brązowym, widzę lekarza jak mnie rozcina. Znów krew, pełno krwi. Ostatnie co widzę, to moment w którym mój synek przychodzi na świat. Tylko widzę. Słyszę jakieś krzyki, ale nie jest to płacz. Nie. To nie może się tak skończyć. On musi zacząć płakać. Błagam chcę usłyszeć jego płacz. Mijają sekundy mam wrażenie, że to godziny. Ale wreszcie słyszę małego. Teraz jestem spokojna. Odpływam.
...
Otwieram oczy. Znajduję się w jakimś ciemnym pokoju. Nie wiem gdzie jestem. Czuję, że leżę na jakimś łóżku. Mam wrażenie, że ja się obudziłam, że mój umysł się obudził, ale nie ciało. Wszystko mnie boli. Całe ciało. Jakby ktoś rozerwał mnie na kawałeczki. Coś ciężkiego leży na mojej ręce, próbuję ją unieść, ale nie daję rady. Ponownie moje powieki opadają. Jestem bez sił. Zasypiam.  
-Jesteś wszystkim co mam. Proszę, chcę Cię mieć przy sobie. Chce patrzeć jak się śmiejesz, jak się złościsz. Potrzebujemy Cię i Ja i nasze dziecko. Kocham Cię, proszę obudź się już. Przecież tyle spałaś. Musisz zobaczyć małego. Ma Twój uśmiech, ale moje oczy. Jest taki maleńki. Proszę, wróć do mnie, tak bardzo Cię kocham. Już nie będę rozrzucać brudnych ciuchów w łazience, będę odkładać szklanki do zlewu, kupię Ci nowe skarpetki w serduszka. Proszę ….
Jak przez mgłę słyszę KOCHAM CIĘ, WRÓĆ DO MNIE.
I nagle wszystko wraca. Widzę krew, słyszę dźwięk syreny i w końcu płacz dziecka. Gwałtownie otwieram oczy. Pokój tonie w świetle słonecznym. Ktoś trzyma moją dłoń. Odwracam głowę, napotykam Jego zmęczone spojrzenie. Jego twarz. Zapadnięte policzki, poszarzała cera, zarost, ale wielka radość w oczach.
-Wiedziałem, że się obudzisz.
-Co z naszym dzieckiem?- pierwsze pytanie, które pada z moich ust.
-Kochanie nic się nie przejmuj, mały ma się dobrze. Jeszcze kilka dni musi zostać w inkubatorze, ale wszystko jest dobrze.
-Ile spałam?
-Długo, za długo.
Spałam prawie miesiąc. W tym czasie neonatolodzy zrobili wszystko by nasz syn rozwijał się prawidłowo. Na szczęście mimo wielu komplikacji jest dobrze. Mój partner czuwał na nami dzień w dzień. Był ze mną, był z małym. Z Ignasio, z naszym synkiem.
Kiedy Go poznałam nie spodziewałam się, że tak potoczy się nasza historia. Mimo przeszkód, nadal jesteśmy razem, jesteśmy szczęśliwi. Krzątam się po salonie sprzątając zabawki porozrzucane przez moich chłopców. Z tarasu dobiegają mnie radosne śmiechy, przenieśli się by bałaganić w ogrodzie. Wraz z naszymi znajomymi i ich dziećmi spędzamy cudowne popołudnie. Dokładnie rok temu wróciliśmy w trójkę ze szpitala. Widzę, że Ignaś wylądował na kolanach u cioci Fran, a mój partner zmierza w stronę salonu. Patrzę na jego przystojna twarz i przypomina mi się każda chwila z Nim spędzona. Obrazy zalewają mnie jak szalone. I te dobre i te złe. Bez Niego jestem nikim. Bez Nich. Uświadamiam sobie jak długo czekałam myśląc, że gesty wystarczą. Owszem są ważne ale czasem słowa zmieniają wszystko. Nagle wpadam w Jego ramiona. Czuły pocałunek. Uczucia zalewają moje ciało jak powódź. Czuję jak moje policzki pokrywa silny rumieniec. Zawstydzają mnie moje własne emocje. Odchylam się lekko by móc zajrzeć Mu w oczy. Widzę w nich miłość. Miłość do  mnie,  do naszego syna. Wiem, że będziemy razem już zawsze, na zawsze. W jego ramionach zamyka się cały mój świat. W jego oczach błyszczy moje szczęście. To właśnie miłość. W końcu nadszedł ten czas. Nasz czas.
-Viola, wiesz, jak bardzo Cię kocham.
-Wiem, ja też Cię kocham Diego.

niedziela, 7 sierpnia 2016

Szansa- część 2/3

Do dziś pamiętam dokładnie dzień w którym go poznałam... . Czwartek. Dziwne, ale nie pamiętam dokładnej daty, tylko to , że był czwartek. Dzień był słoneczny, na dworze było ciepło, ale nie upalnie, po prostu przyjemnie. Miałyśmy wolne od zajęć, więc postanowiłyśmy z Fran popracować u moich rodziców. Tego dnia wypadło, że ja obsługuję klientów na sali restauracyjnej, a Fran wisi na zmywaku. Stałam za kontuarem barowym i coś robiłam, nie wiem chyba polerowałam szkło. Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i czyjeś kroki zmierzające w moim kierunku. Podniosłam wzrok aby przywitać przybysza i wtedy to się stało, dosłownie w momencie w którym nasze spojrzenia się spotkały zakochałam się, tak od razu, bezgranicznie. Nie wiedziałam jak ma na imię; nic o nim nie wiedziałam. Złożył zamówienie. Usiadł, a ja nadal wpatrywałam się w pustą już przestrzeń. Zebrałam się w sobie dopiero po chwili. Tak banalnie się zaczęło. Od tego dnia przychodził codziennie, a przeze mnie Fran musiała ostawiać zmywak, bo ubzdurałam sobie, że to właśnie ja muszę go powitać.
Z czasem poznaliśmy się, przeszliśmy na ty. Zaprosił mnie na randką. Szykowałam się chyba dwa dni na to spotkanie.  Czułam się taka wyjątkowa. W końcu byłam zwykłą studentką, a on robił doktorat. A wybrał właśnie mnie. Myślałam, że nie mogę być szczęśliwsza.  Okazał mi, że mogę. Któregoś dnia poprosił mnie o chodzenie. Zgodziłam się. Ten czas z nim był bajeczny. Wspólne wypady na weekend, zwiedzanie nowy miejsc, spotkania z przyjaciółmi, pieszczoty, pocałunki. Wszystko było dla mnie nowe, uczyliśmy się siebie nawzajem. Był taki dla mnie dobry, opiekuńczy, potrafił rozbawić mnie nawet wtedy, kiedy miałam dość całego świata i chciałam po prostu zniknąć, dbał o mnie na każdym kroku. Czułam się taka kochana. I nagle zaczęło się psuć. Choćbym chciała Ci powiedzieć jak się zaczęło, to nie wiem, po prostu jednego dnia siedzieliśmy przy lampce wina, rozmawialiśmy, śmialiśmy się, a już następnego dnia wybuchła kłótnia, bo nie dojechałam na koncert, na który mieliśmy iść wspólnie. Nie docierało wyjaśnienie, że po prostu skręciłam kostkę i Fran zawiozła mnie na pogotowie. Odpowiedź była taka: ze skręconą kostką można żyć. Zaczęłam się obwiniać, że cała ta sytuacja to moja wina, może faktycznie nie poświęcałam mu dostatecznie dużo czasu, może go zaniedbywałam. Postanowiłam to zmienić. Przez kilka dni znów było dobrze. Postanowiłam przygotować romantyczną kolację. Wiesz świece,  wino te sprawy. Wszystko przebiegało zgodnie
z moim planem tak długo, aż nie przenieśliśmy się do mojej sypialni. Kurczę byliśmy w związku, więc to chyba naturalne, że go pragnęłam. Zaczęliśmy się całować, dotykać. Powoli rozpinałam guziki jego koszuli i nagle wstał, zebrał się w chwili momencie i wyszedł zostawiając mnie samą. Nie do końca rozumiałam co się właśnie wydarzyło. Zrobiłam to, co każda dziewczyna na moim miejscu, przeryczałam całą noc. Szlak trafił moją piękną bieliznę, wszystko następnego dnia wywaliłam do kosza. Uczyłam się upokorzona, odrzucona i zdezorientowana, bo nie wiedziałam, o co mu chodziło. Postanowiłam odczekać parę dni, za nim znów się z nim spotkam. On też nie nawiązał kontaktu, miałam jak najczarniejsze myśli. Okazało się , że słusznie. Wybrałam się do jego mieszkania by porozmawiać. Jakież było moje zaskoczenie, gdy zastałam go tam w dwuznacznej sytuacji i kimś innym…. 
-Proszę przytul mnie.
Jego ramiona natychmiast otulają moja trzęsącą się postać, czuję się tak bezpiecznie, ale czuje też, że muszę wytrwać do końca.
- Rozumiem, że doszło do zdrady.
- Nie, Ty nie rozumiesz.
Kiedy zobaczyłam mojego chłopaka, świat się zawalił. Zaczął przepraszać, tłumaczyć. A do mnie nie docierało nic, oprócz tego, że w tym momencie brzydziłam się sobą. Nigdy mnie nie kochał. Byłam odskocznią, eksperymentem, który się nie powiódł. Zrozum on nie zostawił mnie dla kobiety. Zanim się poznaliśmy był w związku, a jego partner zaczął naciskać na niego. Chciał pełnie jawności. Jednak ten uznał, że nie jest gotów. Rozstali się więc. Wtedy poznał mnie doszedł do wniosku, że spróbuje być z kobietą, nawet wierzył, że to może wyjść. Jednak natury i swego serca nie mógł oszukać, a ono cały czas należało do jego partnera. I wiesz, co w tym wszystkim jest najgorsze. Nie to, że okazał się gejem tylko to, że mnie oszukał, wiedział jakim uczuciem go darzę, ale pozwolił mi zakochiwać się
w nim, z każdym dniem coraz bardziej. Byłam jego zasłoną dymną, bo sam wstydził się przyznać do swoich uczuć. Okazało się, że jego partner wybaczył mu jego zahamowania, pogodzili się i wrócili do siebie, a ja nie byłam już potrzebna, można mnie było wyrzucić jak zużytą chusteczkę.

- Chcesz mi powiedzieć, że twój chłopak okazał się gejem.
- Dokładnie to, chcę Ci powiedzieć.
- Tak bardzo mi przykro, chyba rozumiem już czemu tak bardzo, boisz się mi zaufać. Boisz się, że Cię skrzywdzę tak, jak on. Tylko, że ja nie jestem nim. Musisz się tego nauczyć. Czekałam na Ciebie bardzo długo, więc mogę poczekać jeszcze. Może chcesz wrócić do naszej poprzedniej relacji?
Nie możliwe, sam daję mi możliwość odwrotu. Wiem, że jest mu bardzo ciężko, ale mimo wszystko myśli w pierwszej kolejności o mnie. O tym jak się czuje i czego potrzebuję. Mam dzięki jego słowom otwartą furtkę, ale czy chce z niej skorzystać?
-Nie , przyjaciółmi już byliśmy, teraz jesteśmy parą. Chodźmy do domu, robi się zimno.
Gdy tylko moja głowa styka się z poduszką zasypiam. Nie jest to przyjemny sen, ale jestem dziwnie spokojna. Czuję się bezpiecznie. Uświadamiam sobie, że jest tak zawsze, kiedy on jest przy mnie. Ten poranek jest tak inny od poprzednich. Wreszcie czuję się wolna. Jestem białą, czystą kartką, którą na nowo mogę zapisać, tym razem z Nim. Kolejne dni, to dni pełne radości, czułości po prostu bycia razem. Zauważam tez pewne zmiany w naszych relacjach. Patrzę na Niego i uświadamiam sobie jaki jest przystojny, ciemne oczy, delikatny zarost, pełne usta, ciut za długie włosy. Idealna sylwetka.  Pragnę go, tak jak powinna kobieta swojego mężczyzny. Został nam do wykonania ten krok, już ostatni by być wypełni ze sobą. Wiem, że ten krok należy do mnie. Widzę jak wychodzi
z łazienki, jeszcze mokry po prysznicu, który przed chwilą brał. Uderza mnie zapach jego ciała. Drzewo sandałowe. Niby intensywny zapach, a tak świetnie do niego pasujący. Patrzę na jego ciało otulone moim ręcznikiem. Ten widok dziwnym trafem jeszcze bardziej wzmaga uczucia do Niego. Słyszę jego śmiech. Uświadamiam sobie, że się gapię.

- Czyżbym Ci się podobał.
-Przecież wiesz, że tak.
Wyciągam rękę w jego stronę. Rozumie ten gest. Podchodzi , a ja szybko przyciągam go do siebie. Łączę nasze usta w namiętnym pocałunku. W pierwszej chwili jest zaskoczony, zdezorientowany, ale  już po chwili czuje jak odwzajemnia mój pocałunek. Czuję  miłość, którą w niego wkłada. Tak,  to jest to. Po chwili próbuję oderwać się ode mnie, ja jednak nie pozwalam na to tuląc się jeszcze mocniej.
-Ja nie jestem z kamienia, wiesz, że za chwilę nie będzie odwrotu?- kiwam tylko głową na potwierdzenie jego słów- Chcesz tego?
- Tak samo jak Ty.
Jest cudowny, taki czuły i delikatny, a jednocześnie tak seksownie namiętny. Jego pocałunki zasypują całe moje ciało. Nie ma na nim skrawka skóry, którego nie pieściłyby opuszki jego palców. Czuję się jak glina w rękach rzeźbiarza- miękka i uległa, odpowiadam na każdy dotyk, każdy pocałunek, każdą pieszczotę. Nasze ciała wciąż ocierają się o siebie powodując słodka torturę. Każdy jego gest wyraża miłość jaką do mnie czuje. Ta jedna, jedyna sytuacja pozbawiła go wszelkich hamulców. Bez krępacji i ograniczania się okazuje mi swoje uczucia. Nie chcę go zawieść, więc nie pozostaję dłużna
w naszych pieszczotach. Moje ręce błądzą  po jego torsie, a w ślad za nimi idą usta składające pocałunek w miejscu w którym bije Jego serce. Czuję smak drzewa sandałowego na ustach, włoski którymi pokryty jest jego tors, łaskoczą mój nos i policzki. Jestem taka szczęśliwa, On daje mi szczęście. Już nie mogę doczekać się momentu w którym nasze ciała połączą się w jedność, kiedy będę mogła go poczuć w sobie, jego delikatność i siłę jednocześnie. Delikatnie unoszę biodra do góry, ocieram się o jego ciało spoglądając w jego piękne oczy. Nasz wzrok łączy się, podobnie jak nasze ciała. Czuję jak wnika we mnie powoli, cały czas obserwując, czy aby nie robi mi tym jakiejkolwiek krzywdy. Mimo, że widzę jak bardzo jest podniecony i jak bardzo mnie pragnie, nadal kontroluje swoje ciało, dla mnie, dla mojej przyjemności. Kładę delikatnie dłoń na jego policzek i przyciągam jego twarz do mojej, tak bliziutko, bliziutko. Całuję go, delikatnie pieszcząc Jego wilgotne i ciepłe usta, unoszę się wyżej by być jeszcze bliżej Niego. Z tym pocałunkiem pękają wszelkie zahamowania. On  wie, że wszystko co ze mną robi, bardzo mi się podoba i, że chcę więcej. Czuję jak porusza się coraz szybciej, dołączam do tego rytmu zlewającego się z biciem naszych serc. Mijają minuty, a my nadal trwamy na krawędzi spełnienia. Jest mi tak dobrze, nie chcę, żeby to się skończyło. Nagle jego ruchy stają się gwałtowniejsze, a moje ciało przeszywa niebywała rozkosz, odczuwam każdą mała eksplozję jak potężny wybuch wulkanu i czuję, że On ma tak samo. Wspólnie doznaliśmy spełnienia tak oszałamiającego, że jedyne na co nas w tym momencie stać to czułe przytulenie się. Podnosi się na rękach, chcąc zabrać swój słodki ciężar z mojego ciała, nie pozwalam mu jednak, chce czuć tan ciężar na sobie i jago w sobie. Nie chce stracić tego uczucia. Tak spleceni  zasypiamy w swoich ramionach.

czwartek, 4 sierpnia 2016

Szansa- część 1/3



- Powiedz w końcu dlaczego tu przyjechaliśmy.
- Nie ma jakiegoś konkretnego powodu, po prostu chciałam pobyć trochę z Tobą. 
- Cieszę się tym bardziej, że musimy porozmawiać.
- O czym chcesz rozmawiać?
- O nas.
- Tyle razy już rozmawialiśmy, na ten temat.
- Niby tak, ale Ty wciąż nie ufasz mi na tyle, żeby wszystko powiedzieć.
- Przecież wiesz, że jesteś  ważny.
- Ważny. Jak kolega, przyjaciel, brat, znajomy?
- Przestań, jesteśmy razem.
- Jesteś, ale jakby Cię nie było.
 Chwyta mają rękę i przyciąga do siebie bardzo, bardzo blisko. Po chwili czuję jak składa na moim policzku delikatny pocałunek. Obejmuje mnie, coraz mocniej, coraz ściślej. Czuję jego rozgrzane ciało obok swojego. Znamy się dwa lata, a od pół roku jesteśmy razem. Któregoś dnia poszliśmy na kawę i pyszne ciacho, a On jakby nigdy nic, zapytał czy będę jego dziewczyną. Troszkę zdziwił mnie dobór słów. W końcu  ma już trzydziestkę, a mnie też już dużo nie brakuje. Chyba właśnie tak zadane pytanie spowodowało, że się zgodziłam. Nie połączyło nas oszałamiające uczucie, gorący romans- nic z tych rzeczy. Przyjaźń- tak zaczęła się nasza historia. Małymi kroczkami zaczęliśmy się poznawać. Budować zaufanie. Tak,  On nigdy mnie nie zawiódł.  Nigdy nie zrobił nic, co mogłoby mnie urazić czy skrzywdzić. Nic. Od pół roku jesteśmy parą, więc czasem pytam, jak to jest, że wystarczają mu pocałunki, pieszczoty, dlaczego nie naciska na coś więcej. Przytula mnie wtedy i mówi, że poczeka, że jestem warta tego by poczekać  i, że czekał tak długo, więc może jeszcze trochę,  że rozumie, że nie jestem gotowa na tak poważny krok. Zastanawiam się nad tymi moimi uczuciami.  Raz już pokochałam, całym sercem, całą sobą i się zawiodłam, tak bardzo się zawiodłam. Myślałam, że moje serce umarło z tamta miłością, byłam przekonana, że w życiu już mnie nic nie czeka. I nagle pojawił się On, zupełnie znikąd. Cierpliwie i precyzyjnie zdobywał mnie, poniekąd zdobywa mnie nadal. Ale czy zasługuje na szansę? I Ja i On, czy zasługujemy? Mówi się, że każdy zasługuje, czasem jednak nie jest to takie proste.
Jakiś tydzień temu, wybraliśmy się na obiad ze znajomymi. Moje dwie przyjaciółki i ich mężowie, Jego siostra z narzeczonym. Wspólny obiad raz na dwa tygodnie, to już taka nasza tradycja, praktycznie od momentu w którym się poznaliśmy. Podczas tego spotkania był taki moment, że zostałyśmy z dziewczynami same przy stoliku. Mąż Franceski pali, więc panowie solidarnie wyszli z nim na zewnątrz dotrzymać towarzystwa, a my miałyśmy chwilkę dla siebie- pięciominutowy babiniec. Nie obyło się oczywiście bez obgadywania naszych partnerów. Dobrze, ale nie o tym. W pewnym momencie Fran jakby nigdy nic zapytała:
- Dlaczego Mu nie powiesz, że Go kochasz?- Tak, ta to potrafi człowieka zaskoczyć, dobrze, że Jego siostra była  w toalecie, bo chyba bym umarła ze wstydu.
- Franceska, co Ty opowiadasz? Wiesz jak z nami jest.
- Wiem jak było i widzę, że to już przeszłość.
- Ja już raz kochałam i Ty najlepiej wiesz jak to się skończyło.
Naszą wymianę zdań przerwała podejrzanie milcząca Ludmiła.
-Pamiętaj, każdy zasługuje na szansę.
Po tygodniu od tej rozmowy zaproponowałam, że wyjedziemy we dwójkę, gdzieś nad morze, gdzie będziemy tylko my. Postanowiłam wyjść z mojej skorupy upartej baby i spróbować. W końcu nie jest możliwym żeby mieć, aż takiego pecha, by dwa razy się sparzyć. Czas pokaże.
- Chodź na spacer.
- Poczekaj chwilkę, przebiorę się i możemy iść.
-Pogadamy?
- Tak, pogadamy- widzę zadowolenie na Jego przystojnej twarzy, ale i coś jeszcze, coś na kształt ulgi.
Od naszego domku do plaży jest bardzo blisko, więc ten moment zbliża się bardzo szybko. Przechodzimy kawałek, widzę jak rozwija koc, siada na nim i wyciąga dłoń w moją stronę. Nie pozostaje mi nic innego jak dołączyć do Niego. Gdy już chcę zacząć mówić, przerywa mi.
- Poczekaj, pomogę Ci, najpierw ja. Myślę, że będzie Ci łatwiej. Zaczyna mówić cały czas trzymając moją dłoń i delikatnie ja głaszcząc.
Jak wiesz mam trzydzieści lat. Jestem prawnikiem. Prowadzę własną praktykę  adwokacką. Mam siostrę Carmen, którą znasz. Wisz też, że ojciec nie żyje, a z mamą mam wbrew pozorom bardzo dobry kontakt. Ale to wszystko wiesz i nie o tym mamy rozmawiać. No, to tak. Emmę poznałem jak miałem szesnaście lat. To taka pierwsza miłość nabuzowanego hormonami nastolatka. Spotykaliśmy się w każdej wolnej chwili. Wakacje spędzaliśmy razem. Zresztą, co tu dużo gadać, wszystko robiliśmy razem. Już wtedy,  w wieku szesnastu lat wiedziałem, że się z nią ożenię. Kiedy przedstawiałem ją rodzicom, to właśnie tak, jako moją przyszłą żonę. Nasz związek był jak sielanka. Zero kłótni, czy nawet sprzeczek, zgadzaliśmy się we wszystkim. Później były studia, oczywiście prawo, oczywiście razem.  Mieliśmy po dziewiętnaście lat  i całe życie przed sobą, planowaliśmy, że skończymy studia i się pobierzemy. Miałem jednak wrażenie, że coś jest nie tak, że się oddalamy od siebie. Wybraliśmy inne dziedziny prawa, jako przedmioty wiodące, więc nie spędzaliśmy ze sobą już tak wiele czasu. Podświadomie wiedziałem, że jest coś jeszcze. Zacząłem się martwić, że może jest chora, może jej nie idzie na studiach, może mam problemy rodzinne. Milion razy pytałem, jednak cały czas zaprzeczała, wręcz zapewniała mnie, że wszystko jest ok, a ja jak zwykle przesadzam. Chyba nic dziwnego w tym, że martwię się o osobę którą kocham. W moje dwudzieste urodziny powiedziała mi, że musi mi coś powiedzieć, że to taka niespodzianka urodzinowa. Jak ja się denerwowałem, a ona przekazała mi najcudowniejszą informację jaką może usłyszeć mężczyzna od ukochanej kobiety- powiedziała mi, że jest w ciąży. Boże, jak ja się cieszyłem. Wprost oszalałem ze szczęścia . Całowałem ją i tuliłem jak jakiś wariat. Byłem tak cholernie szczęśliwy. Od razy zadzwoniłem do rodziców, żeby się pochwalić jak wielkie szczęście mnie spotkało, jednocześnie myślałem o ślubie. Nie chciałem by moje dziecko urodziło się, kiedy jego matka nie jest moją żoną. Jednak w tym wszystkim, w tej swojej dumie i radości zapomniałem o Emmie. Ona się nie cieszyła. Była jak lalka. Zero życia, zero entuzjazmu. Wykonywała tylko to, co ja zaplanowałem. W dzień ślubu od rana nie najlepiej się czuła. Zaproponowałem, że w takim układzie przełożymy ceremonię o parę dni. W końcu to tylko ślub cywilny- większe uroczystości planowaliśmy po skończeniu studiów. Kategorycznie odmówiła mówiąc, że da radę. Jednak tuż po podpisaniu dokumentów poświadczających zawarcie związku, zemdlała. Wezwaliśmy karetkę, a ja cały czas modliłem się o to, by nic się nie stało tak kochanym przeze mnie istotom.  Los nas oszczędził, to było zwykłe przemęczenie, ale Emma musiała zostać w szpitalu. Tak więc latałem jak oszalały miedzy oddziałem na którym leżała, a wydziałem i zajęciami. W między czasie pilnowałem przeprowadzki do naszego wspólnego mieszkania. Pewnego dnia, to miało byś jakoś dzień przed jej wyjściem umówiliśmy się, że nie będę do niej przychodził. Nie wytrwałem w tym postanowieniu. Za bardzo tęskniłem za nimi. Boże, po co ja tam wtedy poszedłem. Zastałem uchylone drzwi, słyszałem podniesione głosy. Pomyślałem, że to ta kobieta, z którą moja żona dzieliła pokój z kimś rozmawia. Niestety, to nie była ona. Rozmowę prowadziła dopiero  co poślubiona moja żona. Z mężczyzną , jak się okazało naszym kolegą z roku. Krzyczał na nią, że nie może tak robić, że powinienem poznać prawdę, że nie zasługuję na takie kłamstwo. Nie wytrzymałem i wszedłem do pokoju z impetem. Oboje zaskoczeni spojrzeli na mnie z przerażeniem. Twarz mojej żony nagle stała się blada jak kreda. Zaczęła coś bełkotać, coś czego nie mogłem w żaden sposób zrozumieć, natomiast Rodrigo  pewnie zaczął mówić. Ze stoickim spokojem poinformował mnie, że od roku spotykał się z moją żoną i że dziecko, którego się spodziewa jest jego. Nie potrafiłem uwierzyć w to, co słyszę. Czułem się jak widz oglądający sztukę na deskach teatru. Ale nie była sztuka, to nie byli aktorzy. To byłem ja. Nie docierało to do mnie, było nierealne. Jakoś koleś mówi mi, że moja żona jest od roku z nim w związku, że moje dziecko nie jest moje, tylko jego. Nie, to się nie dzieje. Nie potrafiłem wydusić z siebie choćby jednego zdania, jednego słowa. Byłem w kompletnym szoku. Patrzyłem tylko na Emmę i liczyłem na to, że nagle zacznie się śmiać i powie, że to żart, głupi dowcip. Ale nie, to nie był żart, to wszystko było prawdą. Z trudem zdołałem zadać tylko jedno pytanie- Dlaczego?
Niestety nie uzyskałem odpowiedzi na to pytanie. Wybiegłem z tej sali, w sumie to nawet nie wiem, jak dotarłem do domu, czy tam zaszedłem, czy zajechałem- nie pamiętam. Wszedłem do naszego domu i to wszystko wdało mi się tak obce, takie nie moje. Spakowałem walizkę i po prostu poszedłem stamtąd. Nigdy po tym, nie widziałem się z Emmą. Nawet kiedy przeprowadzałem rozwód, poprosiłem ojca, żeby mnie reprezentował. Ten rok po rozstaniu, był jak wyjęty z życia. Niestety późniejsze lata …. To co się ze mną stało; nie ma się czym chwalić. Zaczęły się imprezy, alkohol, później kobiety. Były ich…; było ich bardzo dużo, co impreza inna. Teraz żałuję, że tak się zachowywałem, wstydzę się tego. Chciałem się po prostu zemścić, za to jak potraktowała mnie Emma. Tak się działo, aż do momentu, kiedy dwa i pół roku temu, zadzwoniłem zamówić catering do knajpy Twoich rodziców. Wtedy, usłyszałem po raz pierwszy Twój głos. Siedziałem w pomieszczeniu w którym było z trzydzieści pięć stopni, a w momencie, w którym uszyłem Twój głos, moje ciało pokryła gęsia skórka. Pamiętasz, przez pół roku dzwoniłem non stop, po byle zamówienie. Zauroczył mnie Twój głos. Z czasem zakochałem się w nim, w Tobie mimo, że Cię nigdy nie widziałem. Wiem, to było głupie. A ten dzień w którym Cię spotkałem. To było jak grom z jasnego nieba. Moje serce zaczęło bić dla Ciebie. Będę walczył o Ciebie, zawsze.
- Nie wiem, co powiedzieć, po prostu uświadomiłeś mi coś bardzo, bardzo ważnego. Przepraszam, że byłam taka dumna, taka zapiekła w swoim przekonaniu, masz rację zasługujesz, żeby wiedzieć. Dziękuję, że mi zaufałeś.
Siedzę  tak blisko niego, po moich policzkach płyną łzy. Już nie wiem sama, czy płaczę nad Nim, nad Emmą, czy nad sobą. Dostałam drugą szansę, a ciągle bałam się z niej skorzystać. Jaka byłam dumna i głupia zarazem. Tak, trzeba to skończyć tu i teraz. Pochylam się nad Nim. Nasze usta łączą się w słodkim,  delikatnym pocałunku. Czuję ciepło rozchodzące się po całym moim ciele, oraz miłość bijącą od niego. Opływam w to. Tak smakuje szczęście.
-Opowiem Ci, powinnam już to zrobić dawno, wybacz byłam taka głupia.
-Nie byłaś głupia, byłaś  zraniona


Podziękowania



Marzenia to cudowna sprawa, mieć je, ale
 i spełniać, wciąż realizować. Czasem jednak potrzebujemy bodźca by zająć się ich urzeczywistnianiem. W moim przypadku potrzebny był impuls w postaci posta na jednym z blogów
o ogłoszonym konkursie. Postanowiła coś napisać
i wysłać pracę. Jakież było moje zdziwienie kiedy okazało się, że praca została doceniona. Radość dziecka z nowej grzechotki nie jest tak duża jak była moja. Zgodnie z obietnicą założyłam bloga. Co prawda, dzięki dużej pomocy Oliwki, ale powstał. I w tym miejscu chcę Wam podziękować, że jesteście ze mną, że czytacie, komentujecie, czy choćby zaglądacie. Wspólnie poznajemy Violettę. Za chwilę będziemy przeżywać to jak dorasta, jak się zakochuje. Będziemy żyć jej wzlotami i upadkami. Tylko, że to wszystko zawdzięczam jednej osobie. To, że teraz wszyscy możemy się spotkać na kartach mojej historii i to, że ja mogę poznawać Waszych Bohaterów i Wasze Historie zawdzięczam osobie, która była „moim impulsem”, którą zauroczyło opowiadanie „Do dwóch razy miłość”. Tak, tak  Afrodytko- mówię o Tobie. Były inne opowiadania, inne konkursy, ale zawsze ten pierwszy krok zapada w pamięci. Mam nadzieję, że opowiadanie pod tytułem „Szansa” choć w jakimś stopniu przypadnie Ci do gustu.
Tak, więc oficjalnie:
AFRODYTKO- DZIĘKUJĘ!!!


BLA BLA BLA ...

Pojawienie si ę jakiegokolwiek autora na blogu po tak d ł ugiej nieobecno ś ci, mo ż e oznacza ć tylko jedno. Koniec bloga. Jed...