wtorek, 27 września 2016

Rozdział 7- Sto lat!



Jest już z nami pół roku. Na naszych oczach zmieniła się. Dorosła. Przecież ma tylko jedenaście lat. Czasem zastanawiam się czy nie jest starsza ode mnie. Taka rozsądna i wyważona. Tak otwarta, a czasem jednak bardziej odległa niż Droga Mleczna. Owinęła nas sobie wokół małego palca. Tak myśli. Błąd. To my pozwalamy jej tak myśleć. Nasza prywatna mała księżniczka. Kochamy ją i sami czujemy tę miłość, która nas obdarowała. Tak czystą i bezwarunkową. Za parę dni ma urodziny. A to się panienka zdziwi. Czeka ją nie lada niespodzianka.


W wieku jedenastu lat wkroczyłam w dorosłość. No prawie. Moje urodziny za kilka dni. Nie liczę na nic specjalnego. Dopiero się poznajemy i tyle się ostatnio wydarzyło, że  nie wiem czy ktoś będzie pamiętał. Oswoiłam się  z myślą, że nie mam rodziców. Wujostwo, Olga i Ramallo są cudowni. Kochający, opiekuńczy. Są zawsze i wszędzie. Nie mogę tu zapomnieć o moich , jakże „wspaniałych” braciach.  Ci czekoladożercy i ich pomysły, ale to dłuższa historia. Teraz co najważniejsze. Mamy nowy dom. Po odczytaniu testamentu, wujek wraz z Ramallo załatwili sprawy związane z naszym dawnym domem w Salamance. Ryczałam cały dzień w swoim pokoju. Nie pomagały nalegania cioci, odwiedziny chłopaków, babeczki  z malinami Olgi, nic. Po prostu ryczałam i ryczałam. Dopiero dźwięk pozytywki trochę mnie otrzeźwił. Przecież mam być silna. Tak, jestem silna. Dom w Salamance został sprzedany, ale wszystko co w nim było zostało zabrane do Madrytu. Taka mała namiastka dawnego życia, ale zawsze to coś. Otrzymała, też list od Fran, o dziwo napisany poprawnym hiszpańskim. Hiszpańskim bardziej poprawnym od mojego.  No, nauczyła się moja szalona włoszka. Cóż obiecałyśmy sobie dozgonną przyjaźń na wieki, a co najważniejsze zarówno wujostwo jak i rodzice Fran wyrazili zgodę na to byśmy czasem się odwiedzały.  Nasz dom położony jest na obrzeżach Madrytu, w cichej spokojnej okolicy. Mnóstwo zieleni, wszędzie drzewa, parki, place zabaw, oczka wodne. Co najważniejsze dom jest tak olbrzymi, a zarazem tak przytulny, że wszyscy bez problemu się w nim mieścimy. Mam własny pokój, podobnie jak chłopcy. Są też pokoje wujostwa, Olgi, Ramallo, biuro wujka, salon, jadalnia, oraz centrum całego życia naszego domu. Serce całego organizmu.  Kuchnia. W której królowa jest tylko jedna- Olga. Olbrzymia przestrzeń zapełniona szafkami, piekarnikami i gigantycznym stołem przy którym uwielbiam siadać ze wszystkimi. To właśnie tu dzieją się najważniejsze dla naszej rodziny rzeczy. To tu omówiliśmy moje pójście do szkoły. Tak, chodzę do szkoły.  Do tej samej go której chodzą chłopcy. Dziwna jest to szkoła. Mieści się w starym budynku porośniętym bluszczem. Spod mas zieleni przebijają gdzieniegdzie okienka w śmiesznych czerwonych obramowaniach. Niewątpliwą zaleta jest to, że położona jest bardzo blisko naszego domu.  Wujostwo twierdzi, że to bardzo prestiżowa szkoła. Nie do końca wiem, co to oznacza, ale wiem, że jest to szkoła inna niż wszystkie. Nie ma klas, nie ma przedmiotów typowych dla normalnej szkoły. Owszem uczymy się na przykład języków. Ja  mam angielski, francuski i polski na który namówił mnie Diego.  Chodzę też na zajęcia artystyczne, to znaczy, śpiewam tańczę, naśladuję głosy, dźwięki, co sprawia mi olbrzymią przyjemność. Dodatkowo są jeszcze ekonomia, historia- straszne przedmioty. Najgorsze są zajęcia z etykiety. To sprawka Leona, który postanowił przeciwstawić się wujkowi  i zaczął  notorycznie późno wracać do domu. Wujek tak się zdenerwował, że w ramach kary zapisał go na zajęcia przed, którymi chłopak bronił się rękami i nogami. Wujek jednak był nieugięty. Temat podchwyciła Olga, która zaczęła biadolić, że biedny chłopiec sam musi chodzić na takie nudne zajęcia i, że mnie jako młodej damie też one by się przydały. Wiecie co jest najdziwniejsze w tej szkole. Nie ma podziału na klasy, ani roczniki tylko na stopnie zaawansowania. Głupota totalna, bo na niektóre te zajęcia chodzę z tymi matołkami- na polski z Diego, a na ekonomię i etykietę z Leonem.   A oni mówią, że to dobrze, bo mają na mnie oko. Jasne. To ja mam oko na nich. Dwa matołki niegrzeczne jak nie wiem co. Skaranie boskie dla cioci, która twierdzi, że im przejdzie, bo to tylko taki wiek. Ja sobie myślę, że to z przejedzenia czekoladą.
Dwudziesty dziewiąty maj. Kto ma dziś urodziny? Ja Violetta C., ciekawe jak to będzie? Jako, że jest sobota i nie idziemy do szkoły postanowiłam świętować moje urodziny z samego rana siedząc w łóżku i oglądając Króla Lwa.  Nie. Takie były plany, ale nic z nich nie wyszło. Dlaczego ? Odpowiedź jest prosta i zawiera w sobie dwa imiona Leo i Diego. Wpadli do mojego pokoju jak opętani, krzycząc i śpiewając… sto lat, sto lat… . Nie obyło się od zdemolowania mojego łóżka, bo doszli do wniosku, że to właśnie na nim muszą złożyć mi życzenia. Żeby na życzeniach się skończyło, ale te dwa kochane głupki musiały mnie wyłaskotać i wycałować, bo to przecież moje urodziny i tak tradycja każe. Nie ogarniam jaka tradycja, ale z nimi to nigdy nic nie wiadomo. W stanie surowym zaciągnęli mnie do kuchni, w której wszyscy już czekali. Ciocia, wujek, Olga, Ramallo i super wypasione śniadanie. Tosty, naleśniki, babeczki z malinami. Czegóż tam nie było, a wszystko przepyszne, że aż brakuje słów.
Po śniadaniu w ekspresowym tempie dostałam nakaz natychmiastowego ubrania się i naszykowania do wyjścia. Odnotujcie we wszystkich kalendarzach na czerwono. Diego sam z siebie zabrał mnie do kina i na lody. Leon wykręcił się mówiąc, że idzie do kolegi. Diego  stwierdził jednak, że to w końcu moje urodziny więc się poświęci i to wyjście to taki prezent od niego. Podejrzane jednak było, że ciocia mu pozwoliła mnie zabrać, wujek zmył się do gabinetu, a Olga stwierdziła, że koniecznie musi pojechać z Ramallo na zakupy. Dobrze skoro tak to ja naciągnę Diego na największe lody pistacjowo- malinowe jakie znajdę. Film, który wybrał chłopak zdziwił mnie bardzo. Piękna i Bestia- i Diego siedział ze mną w kinie. Nie ogarniam. Naprawdę z nim jest coś nie tak. Łudziłam się aż do momentu w którym stwierdził, że bardzo, ale to bardzo kogoś przypominam- Bestię. Co z typ z niego. Oj, lody drogo będą go kosztować. Po seansie naszło go nagle na spacer po parku. Przeciągnął  mnie chyba po wszystkich możliwych alejkach. Byłam już zmęczona i chciałam iść do domu, ale był nie ugięty. Odczuwał jeszcze potrzebę nakarmienia kaczek i moje towarzystwo było niezbędne.
W końcu około szesnastej zlitował się i poszliśmy do domu. A tam niespodzianka. Diego zaprowadził mnie pod drzwi i kazał zadzwonić. Dziwne, przecież nigdy tak nie robimy. Ku mojemu zaskoczeniu otworzył mi odświętnie ubrany Leon. Biała koszula, czarne odprasowane spodnie. Coś niepokojącego działo się w naszym domu. Spojrzałam na Diego, ale ten tylko głupio się uśmiechał. Leon chwycił mnie za rękę i zaczął prowadzić  w stronę salonu, z którego dochodziły dźwięki muzyki. Widok, który ukazał się moim oczom przeszedł moje najśmielsze oczekiwanie. Wszyscy domownicy w eleganckich strojach. Salon udekorowany mnóstwem balonów i serpentyn, olbrzymi napis na ścianie „Najlepszego Mała”, i tort największy jaki widziałam. Ogłuszyło mnie chóralne „Sto lat” w wykonaniu mojej rodzinki, mojej nowej rodzinki. Stałam zaskoczona, zdezorientowana, ale  tak bardzo szczęśliwa. Jak się okazało planowali to już od paru dni, a śniadanie i wyjście z Diego miało odwrócić tylko moją uwagę. Leon wcale nie poszedł do kolegi tylko zajął się dekoracją. Największą niespodzianką były prezenty. Otrzymałam od nich już tak wiele, a mimo to jeszcze pomyśleli o upominkach dla mnie. Olga wraz z Ramallo podarowali mi kartę upominkową do księgarni. Od wujostwa otrzymałam zaproszenie na obóz językowy na który wybiera się Fran. Jednak tego co zrobili dla mnie młodzi nie da się opisać. Leon przygotował pamiętnik, który był zarazem albumem. Wręczając go powiedział tylko:
-To dla Ciebie byś napisała nową historię. Twoja i naszą. To początek wspólnej historii. Możesz tu pisać o wszystkim, ale też wklejać zdjęcia. To takie nowe otwarcie. Nie lepsze czy gorsze, po prostu inne- wszystkich wzruszyły jego sowa, bo wypowiedziane przez tak młodą osobę były tak akuratne w tym momencie.
Te przepiękne prezenty nie zagłuszyły jednak łakomczucha, który tkwi we mnie. Już chciałam porwać się do tortu, który oczywiście był z malinami, gdy zatrzymał mnie Diego.
-Mała, jeszcze prezent ode mnie.
-Diego przecież zabrałeś mnie do kina i na lody. To miał być prezent.
-Niby tak, ale jest jeszcze dodatkowy bonus. Idź do swojego pokoju.
-Diego, ale po co?
-Tam jest prezent.
Czym prędzej pobiegłam do pokoju. Stwierdziłam, że im szybciej to zrobię tym szybciej skosztuję tortu. Wtedy myślałam, że już nic piękniejszego mnie nie mogło spotkać, jednak to co ujrzałam po otwarciu drzwi, a co było prezentem od Diego wywołało fontannę łez radości i szczęścia...

5 komentarzy:

  1. Chyba nie kupił jej psa,co nie? 😂
    Skoro Viola to bestia to Diego ma być piękną? No żesz kurde. O matulu! 😂😂
    Ojj ten Leon. Kara musi być. Trzeba było późno wracać?
    Cudowny.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wciąż mnie zastanawia, czy to Dieleta, czy Leonetta xd
    No nie wiem, może nic z tego xd
    Rodzinka urządza dla V urodzinki <3 To takie kochane ;*
    Ciekawa jestem, co dostała od Diego ;)
    Świętny ;*
    Czekam na next z niecierpliwością!
    Besos ;*
    ~Tinita Blanco
    P.S. Zapraszam do siebie ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale świetne urodzinki zorganizowała dla Violi rodzinka :D :**
    Otrzymała już tyle prezentów i jestem bardzo ciekawa co wymyślił jeszcze Diego:))
    Suuper rozdział:** i już nie mogę doczekać się dalszej części:))
    Buziaki:**
    Pysiula :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowny rozdział kochana;*
    Masz wielki talent i czytanie takich perełek jest czystą przyjemnością.
    Rodzina Violi zorganizowała jej urodziny, to takie kochane z ich strony.
    Już się nie mogę doczekać co będzie w kolejnym rozdziale, Diego na pewno nie dałby jej czegoś prostego.

    Diana

    OdpowiedzUsuń
  5. Powoli wracam tutaj 😀 jeszcze trochę mi zostało

    OdpowiedzUsuń

BLA BLA BLA ...

Pojawienie si ę jakiegokolwiek autora na blogu po tak d ł ugiej nieobecno ś ci, mo ż e oznacza ć tylko jedno. Koniec bloga. Jed...